piątek, 15 kwietnia 2016

17. Znowu piasek

Brak komentarzy:
– Iris, nie! – dziewczyna obudziła się z krzykiem, na moment siadając wśród białej pościeli.
Jednak zaraz potem opadła na nią ponownie na wznak, z bólem wymalowanym na twarzy. Królowa i doktor próbowali nawiązać z nieznajomą jakąś rozmowę, ale nie przynosiło to zbyt wielkich efektów, więc Ania niemal dosłownie wypchnęła nas za drzwi z poleceniem powrotu do jadalni. Pokręciłem głową, patrząc jak zamienia parę słów z siostrą i posłusznie wykonałem polecenie. Usiadłem na krześle, nie zwracając zbytniej uwagi na resztę, dopóki nie usłyszałem świstu talerza. Podniosłem głowę i zarejestrowałem obraz czerwonej, dygoczącej masy lecącej w moim kierunku, więc szybko zasłoniłem się chochlą. Galaretka rozprysła się dookoła w postaci kilku mniejszych glutów. Rozbity talerz leżał metr od moich nóg. Zmrużyłem oczy, zanurzyłem chochlę w wazie i chlusnąłem rosołem w kierunku Anny, która zaczęła z piskiem uciekać, ale natknęła się na Thalię z bronią w postaci sosu do żeberek. Ja tymczasem osłaniałem się miską przed klopsowymi pociskami Frosta, który wylądował na żyrandolu, kiedy nasz gość rozpoczął desant żeberek spod stołu. Zauważyłem, że Vanessa gdzieś się ulotniła, za to w drzwiach stanęła nagle królowa, dostając w twarz jedzeniem z rąk własnej siostry.
– Co. Tu. Się. Wyprawia?! – wykrzyknęła, robiąc efektowne pauzy między wyrazami.
Od razu schowałem ręce, w których trzymałem talerz i chochlę za plecy.
– Macie to posprzątać! – denerwowała się dalej Elsa wyciągając z włosów kawałki ziemniaków. – Ty też! – wymierzyła palcem w kierunku Jacka, nadal dyndającego pod sufitem.
W ciszy wzięliśmy mopy, szmatki i inne ustrojstwa, które przyniosły nam służące. Pod czujnym okiem królowej posprzątaliśmy jadalnię, co jakiś czas rzucając się kotletem, albo zielonym warzywkiem. Następnie zostaliśmy brutalnie zaciągnięci pod komnatę nieznajomej. Stała tam Vanessa, od razu zaczynając rozmowę z Thalią przyciszonymi głowami. Ja, Ania i Frost weszliśmy natomiast do środka. Dziewczyna leżała na łóżku. Uśmiechnęła się do nas, jakby chciała a nie mogła. I weź tu komuś życie uratuj, nawet się nie odezwie.
– Jak się nazywasz? – królowa, która zapewne jak reszta spodziewała się pytań typu „Gdzie jestem?” ze strony pacjentki, zaczęła rozmowę.
Zapadła długa chwila ciszy. Gdzieś w kącie zabrzęczała mucha, a ja starałem się nie roześmiać. Ania uniosła brew, widząc jak drgają mi kąciki ust.
– Luna – odezwała się w końcu nieznajoma, teraz już nieco bardziej znajoma.
– A więc, Luno, co ci się stało? – kontynuowała Elsa, przybierając najmilszy wyraz twarzy i głos jaki się dało.
– Em... Napadnięto mnie, tak... Tak, właśnie, napadnięto! – w jej głosie słychać było zdenerwowanie, jakby... kłamała.
Jack chyba też to zwęszył, bo pokręcił głową.
– Czy coś się stało? – jasnowłosa skierowała pytanie do białowłosego.
– Nic, królowo, tylko muszę na chwilę wyjść.
– Dobrze, idź.
Skinął głową w podziękowaniu i wyszedł z pomieszczenia. Znów na moment zapadła cisza i znów mucha pokonała kolejny odcinek wyznaczonej sobie trasy. Tym razem prychnąłem cicho. Od razu napotkałem karcące spojrzenie księżniczki.
– Eee, przepraszam, ale jestem trochę zmęczona. Mogłabym się położyć? – Luna przerwała ciszę niepewnym głosem.
– Ależ oczywiście. Odpocznij, porozmawiamy jutro – królowa skinęła głową i wyszła, dając nam znak ręką, że mamy zrobić to samo.
Mruknąłem coś o wyjeździe do miasta i poszedłem do stajni. Sven prychnął na mnie z niezadowoleniem, kiedy odkrył, że nie mam przy sobie nic do jedzenia.
– Właśnie po to jedziemy, spokojnie – powiedziałem, kiedy renifer zaczął stukać nerwowo kopytami.
Wyprowadziłem wielce obrażonego zwierzaka na zewnątrz i usadowiłem się na jego grzbiecie, mimo głośnych protestów.
– Chcesz ty te marchewki czy nie?
W odpowiedzi Sven ruszył nagle, prawie zrzucając mnie na ziemię. W ostatniej chwili złapałem się jego grzywy. Szybko dotarliśmy na targowisko. Szukałem wzrokiem naszego ulubionego sprzedawcy warzyw. Te z królewskiej kuchni jakoś nam nie odpowiadały...
– Złodziejka! Ukradła mój chleb!
Odwróciłem się w kierunku, z którego dobiegał donośny, babciny wrzask. Od jej straganu uciekały dwie dziewczyny. Obserwowałem pościg żandarmi za winnymi dopóki nie zniknęli mi z oczu. Prędko załatwiłem swoje sprawy i wróciłem do zamku, przegryzając marchewką. Prawie rozjechałem Annę, której wszędzie było pełno. Krótko i zwięźle przekazałem jej informacje, a ona popędziła zagonić siostrę do sali audiencyjnej i zebrać kogo tam ona uważała za stosowne. Zająłem się odprowadzeniem Svena, zza drzewa słysząc klekot jakiegoś żelastwa. Strażnicy prowadzili potencjalnych więźniów, a babcia ze straganu wlokła się za nimi, szczerząc i niemalże zacierając ręce. Sadystka jakaś czy co? Starając się nie rzucać zbytnio w oczy, boczną ścieżką szedłem równolegle do nich. Jeden z żandarmów trzasnął drzwiami aż huknęło. Za te niszczenie misternych wrót to na pewno mu pensja poleci w dół. Mniejszym wejściem przemknąłem do sali.
– Już wy zobaczycie, co to sprawiedliwość! – babcia darła się, strasząc koty pokojówek. – Odechce się młodzieży okradania straganów! Już ja wam mówię, popamiętacie to wszystko!
Usiadłem spokojnie na jeden z mniejszych tronów, na szczęście w cieniu jakiejś kotary. Głupie przywileje.
– Wasza Wysokość – cała grupka ukłoniła się, pomijając fakt, że dziewczyny zostały do tego zmuszone.
– Co się stało? – królowa cicho westchnęła, zadając standardowe pytanie, chociaż już wiedziała co się wydarzyło.
– Te dwie dziewczyny okradły mój stragan!
– Dobrze, co ukradły? – Elsa spojrzała na zatrzymane, unosząc brew, jakby nie była do całej sytuacji przekonana.
To podjudziło babcię do żalów.
– Bochenek chleba, świeżutkiego pieczywka, Jaśnie Pani! Przyszły obie i okradły, a potem bezkarnie śmiały mi się w twarz zrzucając mój towar na ziemię!
Oj, bujną kobita miała wyobraźnię. Uśmiechnąłem się pod nosem, jak dobrze jest znać sytuację. Jakoś żadnych porozrzucanych chlebów i śmiechu na targowisku nie było z tego co pamiętam...
– To nie prawda! – jedna z dziewczyn zaczęła się bronić, na co strażnik uderzył ją, powalając na posadzkę.
Syknąłem, zauważając krew na białej podłodze. Na obniżce pensji się nie skończy... Druga zatrzymana krzyknęła.
– Cicho, królowa nie udzieliła ci głosu – żandarm zamachnął się na nią, kiedy czołgała się do towarzyszki, jednak zatrzymały go pnącza.
Pomimo że magia była w Arendelle na porządku dziennym, to wszystkich na moment zatkało. Śledziłem wzrokiem tworzenie prowizorycznego opatrunku.
– Zapłaćcie jej za ten chleb i odprowadźcie do wioski – Elsa skierowała słowa do strażników, wskazując dłonią babcię, która wydawała się być zszokowana i rozczarowana jednocześnie. – Sama się zajmę naszymi złodziejkami – klekoczący korowód opuścił salę audiencyjną. – Byłabym wdzięczna, gdybyś usunęła te pnącza, zanim sufit zwali się nam na głowy.
Dziewczyna skinęła głową i zajęła się plecionym murem, mrucząc coś pod nosem.
– Nazywam się Gabriela Swan, a to Willow Fouco – przedstawiła siebie i towarzyszkę, kiedy skończyła. – Oskarżenia rzucone przez tę kobietę nie są do końca prawdziwe. Wzięłyśmy chleb, ale tylko tyle.
Pokiwałem głową, podobnie jak nadal na wpół leżąca na ziemi dziewczyna. Królowa kątem oka zauważyła mój gest i uśmiechnęła się do przybyłych.
– Wierzę ci, jednak nigdy was tu nie widziałam. Skąd pochodzicie?
– Pochodzimy z Nasturii – Willow z trudem usiadła na posadzce. – Przybyłyśmy tutaj, aby rozpocząć nowe życie.
Nie ma się im co dziwić, kto by chciał mieszkać w tamtej dziurze... Nadal mam trochę za złe Annie, że nie pozwoliła mi przyłożyć Hansowi, jak już się pozbierał po wpadnięciu w zaspę.
– Przepraszam, że przeszkodzę, królowo, ale moja towarzyszka jest ranna – zaczęła nieco zdenerwowana Gabriela. – Mogłybyśmy odłożyć tę rozmowę, póki jej nie wyleczę?
– Oczywiście – Elsa wstała z tronu. – Zaprowadzę was do komnat, potrzebujesz czegoś?
Swan skinęła głową.
– Miski, wody, piasku i dużo lodu.
– Poproś służki, dobrze? – królowa zwróciła się do mnie.
Szybko znalazłem pokojówki, które podsłuchiwały przy bocznych wejściach, już miały wszystko naszykowane. Eh, te kobiece plotkowanie. Kazałem im iść z Elsą i przybyłymi dziewczynami, a sam zająłem się odciąganiem Anny od komnat, w których urzędowali goście, których większość albo była ranna, albo spała.
– Daj ludziom żyć, kobieto! – westchnąłem, po raz piąty zabierając księżniczkę spod drzwi, za którymi urzędowała Luna.
– Ale ja chciałam tylko zobaczyć, czy wszystko u niej w porządku! – broniła się, próbując wyrwać rękę z uścisku.
– Lekarz do niej zaglądał pół godziny temu!
Po długich namowach zgodziła się na spacer do lasu. Szliśmy znajomą mi ścieżką. Jadąc nią jakiś czas temu znalazłem Jacka. Teraz było tutaj jakby... mroczniej? Nagle usłyszałem jakiś dziwny odgłos. Zatknąłem Annie usta, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć i spojrzałem między drzewa. Dokładnie pod pniem, w który epicko walnął Frost, kulił się jakiś obły kształt. Po chwili lustrowania go wzrokiem i mamrotów księżniczki zrozumiałem, że to coś jest zbudowane z czarnego piasku. Takiego jaki widziałem, kiedy Jack i Luna się budzili. Powoli zacząłem się wycofywać. W bezpiecznej odległości puściłem się biegiem, ciągnąc za sobą pokrzykującą coś Annę. Zatrzymałem się dopiero przy bramach miasta.
– Ten bałwan przywlókł to jakieś szkaradztwo! – powiedziałem, kiedy tylko przestałem sapać ze zmęczenia.
– Więc trzeba z nim porozmawiać.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam jakąś obsesję z tym piaskiem... I nawet nie komentuję ile było czekania na ten rozdział.
~Anka