wtorek, 22 grudnia 2015

8. Chęć wyprucia flaków zawsze dobra tak samo wspomnienia.

4 komentarze:
  Znowu ON, ten powalony.... Ciekawe co tym razem będzie chciał od mnie.
- Thalia Chase.... Cóż za spotkanie! Dawno się nie widzieliśmy.
- Taaaa, i było wspaniale. - mruknęłam wstając na nogi.
- Ale dlaczego takie chłodne powitanie? Nie pamiętasz jak to kiedyś sialiśmy strach wśród tych wszystkich głupich ludzi?
- Nawet mi o tym nie przypominaj... To był najgorszy błąd w mojej karierze żywiołu.
- 3 lata temu mówiłaś inaczej.
- Bo byłam młoda i głupia! To przez ciebie moi rodzice zgineli! Ciebie! I ty jeszcze masz czelność do mnie przychodzić?!
- Nie, nie, nie... To TY ich zabiłaś. - usłyszawszy te słowa na nowo w mojej głowie rozwiała się burza, z resztą i poza nią. - Oj nie ma co się denerwować, odeszłaś od mnie i teraz masz szansę powrotu.
- Nigdy. Wbij to sobie do tej swojej pustej głowy Mrok! I lepiej odejdź póki jestem łaskawa.
- Dlaczego miałbym? Przecież jestem od ciebie silniejszy.
- Myślisz że nie słyszałam jak to Cię pokonali strażnicy? Wiem, że jesteś osłabiony. Teraz masz wybór, odejdź albo osobiście powyrywam ci wnętrzności! - krzyknęłam, próbując podejść do stojącego 10 metrów przed mną mężczyzny jednak 2 od niego ludzi zatrzymała mnie. - Co? Teraz nigdzie się nie ruszasz bez "ochrony"? - warknęłam kpiąco próbując się wyrwać z czyiś objęć.
- Nie, to tylko w razie próby ataku, tak jak teraz. Za to nigdzie się nie ruszam bez....
- Mnie. - dokończył chłopak za mną. Wszędzie rozpoznam ten głos. David Carter. Syn żywiołu, tak jak ja, tyle, że wody.
  Odwróciłam się twarzą do osoby stojącej za mną na tyle ile mi ochroniarzy pozwolili. Ten sam uśmieszek, pewność siebie, jednak coś znikło. Błysk w oku. Nie było go.
- Daj mi z nią porozmawiać w cztery oczy.
  Mrok przypatrywał się wnikliwie oczom chłopaka doszukując się jakiegoś podstępu.
- 10 minut. Potem wracam.
Uścisk na moich nadgarstkach znikł a swoboda ruchu od razu wróciła. Od razu zaatakowałam, uderzyłam delikatnie butem o ziemie aby wywołać podmuch wiatru. Chłopak przewidując mój ruch ukrył się w wytworzonej przez siebie bańce wodnej aby nie oberwać kawałkami ziemi i kamieni.
- traszka.. - zaczął próbując podejść do mnie, jednak ja znowu wywołałam małe trzęsienie.
- Nie jestem traszka! Dla ciebie Jestem Thalia! Zapamiętaj to sobie, że już nigdy nią nie będę.
- Tra.. Thalia, proszę cię, posłuchaj mnie.
- Ok. Masz minute, a jeżeli będziesz chciał mnie zwyzywać do nic nie znaczących śmieci i tym podobne. To daruj sobie, wiele usłyszałam wtedy i pozwól, że sobie pójdę. - odparłam kierując się do bramy wyjściowej Central Parku, jednak coś mnie złapało za nadgarstek odwróciło w swoją stronę.
- Pamiętasz? - zapytał pokazując bransoletkę wykonaną z kawałka sznurka. Od razu przypomniało mi się jak oboje takie robiliśmy. Spuściłam głowę w dół na to wspomnienie. - Mieliśmy wtedy po 12 lat. Ledwie co się znaliśmy a zaufaliśmy sobie... - uśmiechnęłam się przy okazji grzebiąc botkiem w śniegu na przypomnienie jak wystraszyłam go łapiąc w sieć.- Beztroska, zabawa, śmiech. Wspaniałe uczucia, lecz przez mnie już zapomniane David'dzie.
- Wiem..
- Myślałam, że dawno już opuściłeś armie Mroka?
- Chciałem, ale...
- Ale?
- Zaproponował mi abym został jego "prawą ręką".
- I co? Tylko dlatego, że dał ci posadę jakiegoś walonego doradcy zostałeś?! - zapytałam go patrząc prosto w błękitne tęczówki chłopaka czekając na jakieś wyjaśnienie, albo chociaż słowo. Nic. Wyrwałam nadgarstek z jego uścisku, i odparłam cicho z pogardą. - Myślałam że już dawno przejrzałeś na oczy, zawiodłam się tylko. Jeżeli jednak zmienisz swoje "poglądy" może kiedyś mnie znajdziesz, lecz nie jako przyjaciółkę a wroga. Żegnaj.
Odbiegłam szybko i wzbiłam się powietrze. Wylądowałam na tarasie widokowym Empire State Building. Dopiero teraz odczułam chłód z teraźniejszej zimy. Weszłam do swojego "kącika" i odpłynęłam do krainy morfeusza.
  Następnego dnia spacerując po ulicach "Wielkiego Jabłka" spotkałam Van jadącą na koniu?! Od razu kiedy ją zobaczyłam pędem podleciałam do niej i zagadałam.
- A ty gdzie tak na tym koniu? - dziewczyna wystraszona gwałtownie zatrzymała konia a ten z nagłym pociągnięciem stanął na tylnich nogach prawie zwalając rudowłosą z siebie.
- Matko Thalia nie strasz!
- Tak wiem, wiem świetna jestem w tym, polecam się na przyszłość! - odpowiedziałam kłaniając się jej. Dziewczyna tylko wywróciła oczami. - To gdzie tak lecisz?
  Nagle dziewczyna się zmieszała, minę miała jakby miała się rozdwoić i kłócić ze samą sobą.
- Spokojnie, mi możesz powiedzieć.
  Po chwili ciszy dziewczyna w końcu powiedziała:
- Mam misje. Muszę odnaleźć dzieci zimy.
  Nie zaprzeczę trochę mnie to zdziwiło, ale i zaintrygowało.
- A wiesz.... Mogłam by z tobą iść?
- No nie wiem...
- Ploooose? - powiedziałam robiąc minę szczeniaczka.
- No dobrze.
- Yes! Będę na misji!
- Spokój. Teraz musimy znaleźć najbliższy prom przewożący demony...
- A jaki kierunek?
- Norwegia.
----------------------------
Heeej =D teraz od początku kolejka ;) 
-Ola i Thalia

czwartek, 17 grudnia 2015

7. Nie dam rady tutaj dłużej mieszkać...

3 komentarze:
Aaaaa, przepraszam, że tak długo musieliście czekać,
ale ktoś był mądry i walnął nam próbne matury przed świętami, 
a ktoś jest jeszcze mądrzejszy i przed studniówką....
nieważne, życzę wam miłego czytania
i mam nadzieję, że polubicie Gabrielę. :-)
Zaczynamy się łączyć i dzięki Willow za pomoc ;-)
nie przedłużając, zapraszam na rozdział :-D

***

- Łapać tą wiedźmę! - Oddychaj, tylko spokojnie, ci mili ludzie nic ci nie zrobią…- Na stos z nią!
A może jednak.… Szybko złapałam moją torbę podróżą i wyskoczyłam przez okno. Mam szczęście, że mój pokój jest na parterze. Nikt mnie nie zauważył, więc założyłam na głowę kaptur i spokojnym krokiem zaczęłam kierować się w stronę lasu. Tylko tam mogłam czuć się bezpiecznie, a nikt nie jest na tyle głupi, żeby iść w stronę lasu Berh.
             Według legend, jest zamieszkiwany przez tajemnicze istoty, które potrafią jednym spojrzeniem zabić. Ja wiem, że to nie jest prawda. Wychowałam się w tym lesie tak jak moi przodkowie. Moi rodzice byli wspaniałymi ludźmi, niestety  ich nie pamiętam. Zamarli zanim skończyłam dwa lata. Zajęła się mną babcia i to ona nauczyła mnie wszystkiego o naszej rodzinie i darze, jaki jest przekazywany z pokolenia na pokolenie. Moja babcia, Gertruda, była najlepszą zielarką w Nasturii. Nawet sam król przychodził po lekarstwa do niej, ale od jakiegoś czasu wszyscy patrzą na nas krzywo. Babcia nie potrafiła wytrzymać tych spojrzeń i zachorowała na serce, a ja zostałam sama. Dziś minął rok od jej śmierci i chciałam ozdobić nagrobek jej ulubionymi kwiatami. Każdy zielarz ma swój kwiat „obronny”; dzięki nim żyjemy i mamy większą siłę. Mój to dzwoneczek księżycowy, ulubiony kwiat babci. W naszym domu było zawsze ich pełno, a ja uwielbiałam je dla niej tworzyć. Niestety, gdy tworzyłam kwiaty ktoś mnie zauważył i tak wracam do momentu mojej ucieczki.
            Większość osób myśli, że nadprzyrodzone istoty to same legendy, ale gdy już się je spodka na drodze, to trzeba się ich jak najszybciej pozbyć. To, że czegoś nie znamy nie znaczy, że jest złe! Niestety nie wszyscy podzielają moje poglądy i tak kończy się moje życie w Nasturii. Nie dam rady tutaj dłużej mieszkać, za dużo wspomnień…

***

            Rośliny są jak ludzie, a może nawet prostsze w zrozumieniu. Nie kieruje nimi żądza władzy ani chciwość tylko chęć zdobycia wody i słońca. Nie potrzebne są im pieniądze, ani piękne stroje, bo każdy jest wyjątkowy na swój sposób i umieją to pokazywać, a nie chować. Przez dziewiętnaście lat nauczyłam się wiele o ludziach i roślinach. Dzieli ich głęboka przepaść, która z każdą nowo poznaną osobą robi się coraz większa. Dlatego zdecydowałam się udać do miejsca gdzie magia nie jest czymś dziwnym. Tuż przed śmiercią, babcia opowiadała mi, że w Arendelle żyje królowa, która ma moc lodu. Jej magia jest czymś normalnym, więc może tam będę akceptowana?
            Najszybciej dostać mogę się przez morze, więc udałam się do miasteczka portowego, ale tuż przed wyjściem z lasu zrobiłam parę wiązanek. Może jeśli sprzedam kilka starczy mi na bilet. Stanęłam tam gdzie ludzie handlowali przedmiotami codziennego użytku i zaczęłam zarabiać.
            Jak się okazało, ludzie lubią kwiaty i zarobiłam tak dużo pieniędzy, że starczyłoby mi na dwa bilety. Nie czekając dłużej pobiegłam w stronę jedynego statku, który płynie do Arendelle. Zapłaciłam za miejsce i udałam się na dziób statku, gdzie w oddali widać mój cel.
- Już niedługo będę wolna.- z uśmiechem na ustach poszłam w stronę skrzyń, gdzie było wolne miejsce. Oparłam się o jedną skrzynię, która była zadziwiająco ciepła, aż za ciepła. Szybko odskoczyłam poparzona od skrzyni i w samą porę bo ta zapaliła się niszcząc część ładunków. Nie obyło się bez krzyków paniki innych odgłosów, ale mnie najbardziej zaciekawiła postać, która stała w tym samym miejscu, co wcześniej ciepła skrzynia. Dziewczyna wygląda na co najmniej szesnaście lat, a jej kruczoczarne włosy nie wyglądały jakby ogień ich dotykał.
- No nie, znowu to samo. – nieznajoma spojrzała na mnie przerażonymi oczami, które wydają się nie mieć tęczówki. Nie wiem czemu, ale od razu poczułam do niej sympatię i nić porozumienia. Nie tracąc dłużej czasu pognałam w jej stronę. Chwyciłam ją za rękę i pociągnęłam na przeciwną stronę statku. Miałyśmy szczęście, bo kiedy stanęłyśmy kapitan i reszta załogi wybiegła spod pokładu.
- Dzięki – nieznajoma uśmiechnęła się do mnie, a ja siłą posadziłam ją na pokładzie.
- Podziękujesz jak nie zwalą tego na nas, a teraz siedź cicho i udawaj przerażoną. - usiadłam obok niej i przytuliłam się do niej delikatnie. Tak jak się spodziewałam chwilę później przybiegł do nas jeden z załogi i zapytał czy wiemy coś o tym pożarze. Zaprzeczyłyśmy.
- Dobrze, ale nie przypominam sobie ciebie.- spojrzał na czarnowłosą dziewczynę
- To moja przyjaciółka, miałyśmy właśnie iść zapłacić za jej bilet, ale zauważyłyśmy ogień i się przestraszyłyśmy. - nie wiem, skąd to mi przyszło do głowy, a co najważniejsze jakim cudem odważyłam się na takie kłamstwo! Na szczęście uwierzył nam i zabrał ode mnie zapłatę za rejs nieznajomej.
- Dobra, teraz wielkie dzięki. – uśmiechnęła się do mnie, a ja to odwzajemniłam.

- Jestem Gabriela i myślę, że mamy coś ze sobą wspólnego. – mrugnęłam do niej i wyczarowałam na dłoni mój symbol. Dzwoneczek księżycowy. 
___

Oddaję pióro mądrości i weny następnej osobie 
^.^

poniedziałek, 30 listopada 2015

6. Zapowiada się dłu[...]uga podróż...

5 komentarzy:
Spacerowałam po ostro ośnieżonym parku w centrum Nowego Jorku. Dziwne... myślałam, że w NY śnieg to rzadkość, a tu proszę... Widocznie Jack Frost tym razem się postarał i pamiętał o wszystkich miastach...
Albo ośnieżył Nowy Jork zamiast jakiegoś innego miasteczka (np. Ostrołęki...~I.Q.~)? Też możliwe. 
Uprzedzając pytania - w Jacka Frosta nie wierzę. Dawno temu zrozumiałam, że to tylko głupia, wymyślona przez jakichś ludzi postać. On nie istnieje...
NIE istnieje.
Wyrzekanie się Frosta przerwał mi szelest liści za moją, zakrytą czarną czapką, głową. W samą porę odskoczyłam na bok, inaczej miałabym na łepetynie pełno brudnych, spleśniałych i mokrych liści, pewnie wygrzebanych spod piekielnych mrocznych czeluści śniegu i błota. 
Tak, wiem, przesadzam.
  - No nie! A tak blisko było! - Thalia udała smutnego psiaka.
Trochę dziwiłam się jej, czemu w zimę chodzi na krótki rękaw... mi w grubej kurtce, szaliku, rękawiczkach, czapce i ogrzewanych butach było zimno!
I tym razem nie przesadzam. Wychowałam się jako Demon w rodzinie Demonów, w świecie Demonów, gdzie jest wiecznie upał i gorąc.
No i zło i wredota. Dlatego często wymykam się do normalnego świata. Ja nie umiem być wredna, a co dopiero zła!? Ale moi rodzice tego nie rozumieją... 
Dostałam śnieżką w brzuch. Spojrzałam na Thalię i z uśmiechem zaczęłam lepić kulki śniegu ignorując to, jak mi mroziły dłonie. Dziewczyna dostała w plecy, bo się odwróciła. 
I tak zaczęła się wojna na śnieg i życie!
Po godzinie zabawy moje dłonie były zamarznięte na kość, a ja leżałam pod grubą warstwą śniegu.
Ale się śmiałam.
Po chwili chwyciłam rękę Thalii i z jej pomocą wyskoczyłam z górki śniegu. Kiedy chciałam rozpocząć rozmowę, mój naszyjnik zaczął świecić. Westchnęłam.
Czeka mnie kolejna kłótnia z rodzicami, czy najzwyklejsza rozmowa?
  - Thalia, muszę spadać. - powiedziałam.
  - Posłuszna dziewczynka idzie do domu, kiedy ją wołają, ta? - dziewczyna nie mogła normalnie się odezwać... - Dobra, idź. Ale wróć potem! Kogo będę w zaspy ładować?
Zaśmiałam się i otworzyłam portal do swojego świata. Po chwili byłam u siebie w pokoju, w mojej zwykłej błękitno-niebieskiej sukience.
Wbrew pozorom miejsce, gdzie się wychowałam, nie jest zacofane. Tutaj cenimy tradycje, a jedną z nich jest ubieranie się jak w czasach Małej Syrenki. I budowanie osad z tej samej epoki. Nie narzekam, ale niektórzy ludzie tak mocno ściskają gorset, że oddychać nie można. I w tym jest minus. I w butach na obcasie... i ciasnych kokach, których i tak nie noszę... i starych domkach, w których są nowoczesne sprzęty. Dziwny jest dom ze Średniowiecza z plazmą na całą ścianę? U was tak. U mnie nie.
Z dołu dało się słyszeć wołanie. Zbiegłam po schodach, a moja dłoń śmiesznie "piszczała" kiedy jechała po barierce. Ustałam z rękami splecionymi za plecami i spojrzałam smętnie na rodziców. Głównych doradców królewskich, którzy zamiast mieszkania w zamku woleli wynieść się do małej chatki przy dziedzińcu zamkowym, gdzie mieszkają głównie sprzątaczki. Wyobrażacie sobie, jak to jest mieszkać w piętrowym domku, gdzie wszystkie trzy sypialnie są przyciśnięte do siebie na piętrze, a na dole jest kuchnia z jadalnią i salonem w jednym? Łazienki nie liczę, bo każdy dom ją posiada... a w domku mieszkają cztery osoby - ja, moi rodzice i moja kilkumiesięczna siostra, która włosy odziedziczyła po rodzicach. Tylko ja jestem rudzielcem, oni są "krukami".
Siostrzyczka płakała na rękach ojca, który bezskutecznie próbował ją uśpić.
  - Wołaliście mnie. - przypomniałam, przerywając tym samym ciszę, jaka tu zapanowała.
  - Tak, Vanesso. - rzekła mama, pośpiesznie zakładając płaszcz. - Musimy wyjść. Król zaprosił nas na naradę, a potem na wieczerzę. Musisz zająć się Hope [czyt. Hołp †I.Q.†].
  - A co z Xenią?
Xenia to opiekunka, która zostawała jeszcze ze mną, od pierwszego miesiąca do dziesiątego roku mojego życia. Teraz zajmuje się Hope, kiedy rodziców nie ma w domu, albo są zapracowani w salonie [szkoda im pieniędzy wydać na dobudowanie biura]. Xenia, jak reszta ludzi w tym świecie, oprócz mnie, bo mnie chyba podrzucili pod drzwi, ma czarne włosy i oczy. Jest ładna, szczupła, zgrabna mimo to, że ma dobre 22 000 lat.
Vanesso, skoro twoja opiekunka ma 22 000 lat, to ty masz 17 000? Nie. Ja mam normalne 17, jak na razie.
  - Xenia poprosiła o dzień wolnego wczoraj. Król zadzwonił do nas dopiero dzisiaj, a z tego co wiem, Xenia nie zdąży dojechać na czas z Darken Souls, więc opieka nad małą spada na ciebie.
  - Moja pełnoletność zacznie się dopiero za 179 983 lat, mamo... nie mogę jeszcze zostać z Hope w domu.
180 000 lat = pełnoletność. Dziwne, prawda?
  - Weźmiemy na siebie odpowiedzialność za wszystko co tu się wydarzy. Nie martw się. - mama pocałowała mnie w czoło, a ojciec podał siostrę. - Nie roznieś domu, będziemy późno w nocy.
Wyszli. Spojrzałam na małą Hope, która, gdy tylko wylądowała u mnie, rozchmurzyła się i zaczęła wesoło gaworzyć. Podniosłam ją na wysokość swoich oczu i zaczęłam się pieścić:
  - Zośtawili ćie w domkiu źe mnom, tjak? Zośtawili ćję, źłe ludźie!
Malutkie stworzonko [xD] zaczęło tam chichotać po swojemu, robiąc przesłodką minkę. Przytuliłam ją do siebie i poszłam po schodach na górę. Włożyłam czarnowłosą do łóżeczka i zaczęłam szperać w szafie.
  - Chyba nie myślałaś, że puścimy rodziców samych? - powiedziałam do małej, pokazując jej małą, elegancką i słodką sukieneczkę. Fioletową - kolor "urzędowy" mojego miasta. W nim chodzi się u nas na wszystkie oficjalne bale itp. Inne miasta mają inne kolory.
Ubrałam Hope i zawiązałam jej małego kucyczka na środku główki. Potem sama się ubrałam w fioletową sukienkę, połowę włosów zgarnęłam na drugą stronę i przypięłam czarną spinką [jak na zdj w bohaterach †I.Q.†]. Podeszłam z siostrą na ręku do lusterka.
  - Jak ci się podoba? - mała zachichotała. - Mi też, Hope. To co? Idziemy!
Wybiegłam z domku, a czarnowłosa zaczęła znowu się śmiać. Z uśmiechem przeszłam resztę drogi do zamku - dziedziniec, most, mniejszy dziedziniec i w końcu wrota. Przy tym ostatnim zatrzymał mnie strażnik.
  - Panienko Drarie, trwa posiedzenie. Nie może panienka wejść do środka.
Wtedy przez bramę wjechał na czarnym koniu z dosłownie płonącą grzywą, syn króla, Robin. Jak reszta ma czarne włosy i oczy, ale jest najprz....najfajniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek znałam. A z Robinem znam się od urodzenia, od urodzenia jest moim przyjacielem.
Chłopak zeskoczył z konia i podszedł.
  - Co jest? Czemu nie pozwalasz Vanessie wejść?
  - Trwa spotkanie, książę. - strażnik ukłonił się.
  - Więc Vanessa nie może kręcić się w prawym skrzydle zamku. W lewym może przebywać. A teraz, skoro już wszystko się wyjaśniło, proszę nas wpuścić.
Strażnik nieco się spiździł, ale odsunął się od wrót, wcześniej się otwierając. Wpuścił mnie z Hope, za nami wszedł Robin. Od razu porwał mnie pod główny salon i przyłożył ucho do drzwi. Zrobiłam to samo, a Hope, jakby wiedziała, że ma siedzieć cichuteńko, tak siedziała.
  - [...] musimy uchronić Dzieci Zimy przed Mrokiem za wszelką cenę.
Od kiedy Demony chcą komuś pomóc? I to jeszcze tak bardzo, że są gotowi oddać życie?
Czy ominęła mnie jakaś rewolucja dobrej części państwa?
  - Mrok to nasz sprzymierzeniec, ale tym razem posunął się zbyt daleko. Dzieci Zimy są potrzebne do przetrwania także i nam.
  - Kogo wyślemy, żeby ich chronił?
  - Wszyscy wiedzą, jak wyglądają Demony...
  - Nie. Ludzie wyobrażają sobie nas jako obrzydliwe potwory. A to nasze drugie wcielenie, możemy być w postaci ludzkiej, nie zapominajcie.
  - Mimo wszystko, czarne oczy nas zdradzają [Demony mają czarne białka, tęczówki i źrenice †I.Q.†].
  - Jest jedna osoba, która by się nie zdradziła. - w tym głosie rozpoznałam ojca.
  - Chyba nie mówisz o Vanessie?! - spanikowała mama.
  - Nie jest jeszcze pełnoletnia, ale w tym momencie jest naszą jedyną nadzieją. Jeśli Dzieci Zimy dostaną się w ręce Mroka, wszystkie światy czeka zagłada. W tym i nasz.
  - Więc postanowione. Vanessa wyrusza na misję.
Spojrzałam na Robina. Wymieniliśmy spojrzenia i bez słowa poszliśmy do drugiej części zamku. Posadziłam Hope w pokoju dziecięcym, gdzie zawsze siedziała opiekunka, i wyszliśmy. Przechadzaliśmy się po korytarzu. Żadne z nas nie chciało się odezwać, bo ja wiedziałam, że temat zejdzie na to, co usłyszeliśmy przed chwilą.
Po dwudziestu minutach rodzice wyskoczyli mi przed oczyma. Robin przywitał się z nimi z uśmiechem, a ja starałam się być normalną sobą, która nie wie jeszcze, że ma wyruszyć na obronę jakichś Dzieci Zimy.
***
  - Nie nadaję się. - powiedziałam z poważną miną, stojąc przy stole razem z rodzicami i królem. Robin siedział z boku z Hope [opiekunka musiała iść do innego dziecka] i słuchał. - Nie na taką akcję! Ja nawet normalnej kulki ognia nie umiem dobrej wytworzyć!
  - Zrobimy ci przyspieszony kurs panowania nad mocami. Będziesz miała kilka poparzeń, ale z twoim pochodzeniem nic ci nie będzie.
Tydzień później...
  - Jesteś gotowa. - powiedział Robin, podając mi ostatnią broń, którą musiałam schować do skrytej skrytki [masło maślane]. - Jesteś po treningach, po naukach... nawet oddali ci mojego konia [bez skojarzeń xD †I.Q.†]. Uważaj na siebie, z kim będę ciasto czekoladowe podbierał jak dasz plamę i zginiesz?
Pokręciłam głową z uśmiechem i przytuliłam przyjaciela. Zaraz potem przyszedł czas na "papa" z rodzicami. Mama mi się uwiesiła na szyi.
  - Uważaj! Nie daj się skrzywdzić... pilnuj naszyjnika... bronie dobrze pochowałaś? Pamiętasz, jak kontrolowac oddech, żeby pociski ognia były silniejsze? Oh, niech Bogowie mają cię w opiece...
Ostatnie pożegnania i wskoczyłam na ognistogrzywego konia. Założyłam czarny kaptur i popędziłam do portalu, potem na wyznaczone miejsce...
No, a po drodze zgarnęłam Thalię.
---
AVE!
Się rozpisałam... znowu! XD
No to teraz next osoba z kolejki... wszystko macie w karcie bohaterów, która przeszła małą zmianę :P
Pozdrawiam i
Pa!
†Infernal Queen†

A ja wyruszam po przygodę, której się boję!
XD
-Van

niedziela, 29 listopada 2015

5. Sierociniec jest zły... jeszcze gorszy jest sierociniec w Naturii

4 komentarze:
 Ciemność, taka zimna i ciepła równocześnie... Taka jasna i ciemna ... Ciemność tylko to widziałam. Jedyne co pamiętam to, to, że byłam w sierocińcu. Tak dokładniej to byłam w ogrodzie, gdzie zimny, zimowy wiatr muskał mnie po twarzy zaczerwieniając moje policzki.
     Obudziłam się w ciemnym, zimnym oraz lepkim miejscu. Znowu zamknięto mnie w piwnicy? Chyba tak... Już trzeci raz w tym tygodniu! Zabiję ich! 
Niedługo potem drzwi się otworzyły, a moim oczom ukazała się kobieta o średniej długości brązowych, kręconych włosach i niebieskich jak niebo oczach - to była pani Róża. Jedyna osoba która mnie rozumie. Tylko ona wie, jak się czuję w tym przeklętym i cholernym miejscu.
- Co tu robisz?-zapytała swoim melodyjnym głosem.
- Chciałabym wiedzieć! Znowu mnie zamknęli w piwnicy! MAM TEGO DOŚĆ! - wrzasnęłam.
- Powinnaś iść z tym do dyrektora placówki... ja ci nie mogę pomóc, a chciałabym...-odpowiedziała uspokajając mnie.
- Po co?! Aby było jeszcze gorzej!? Nie dziękuję! - ponownie krzyknęłam.
Miałam dość, czy ja pragnę dużo?! Ja tylko chcę być traktowana jak normalny człowiek! Czy to naprawdę aż tak dużo?!
    Niedługo potem doszłam do swojego pokoju, były tam moje współlokatorki, najgorsze osoby w tej placówce.
- Przyszła sierota! Podobała się wizyta w piwnicy?- zakpiła jedna. 
To była Agata. Ma długie proste blond włosy, blado-zielone oczy, które zawsze miała zatuszowane tuszem do rzęs, a na twarzy miała (pewnie) półtorej kilo tapety.
- Taa... kto by nie chciał zwiedzać po raz trzeci piwnicy?-zaśmiała się druga.
Była to Katarzyna, największa diwa i słodka ,,niewinna'' dziewczynka, która oczywiście jest pupilkiem (prawie) każdego wychowanka. Ma krótkie, lokowane ognisto-rude włosy, brązowe włosy i tak jak Agata półtorej kilo tapety na twarzy.... a może dwa kilo.
- Przymknijta się! -warknęłam na nie.
- Agata, idziemy, bo jeszcze ona nas czym zarazi... fuj! - wzdrygnęła się Katarzyna, po czym wyszły śmiejąc się.
Zostałam sama, zresztą jak zwykle. Usiadłam na obrzydliwie różowym łóżku, jednak po chwili zeszłam z niego. Schyliłam się pod tą różową kreaturą (XD) i wyciągnęłam starą, startą i brudną walizkę, na której znajdował się napis ,, Kornelia Fouco''  Pamiątka po mojej mamie, dostała tę walizkę od taty, z okazji trzynastej rocznicy ślubu, a ja ją dostałam na trzynaste urodziny. Na samo ich wspomnienie otarłam pojedynczą łezkę spływającą po moim policzku. Zginęli w pożarze....która ja wywołałam...nienawidzę siebie, przeze mnie zginęli! .... i nic na to nie poradzę.
Zaczęłam pakować swoje rzeczy do walizki, było tego bardzo mało. Konkretnie tylko mój pluszowy miś Bernie, moja ukochana zapalniczka i.... i to wszystko. Jestem biedna, nie ukrywam tego bo nie muszę. Zawsze byłam tą złą, ale ja się jeszcze zemszczę! Poczują gniew wielkiej, wszechmogącej Willow!!! 
Wzięłam walizkę i ruszyłam cicho w stronę wyjścia. Musiałam tylko wyminąć wychowawców i jakiś chłopaków. Na szczęście znałam to miejsce na pamięć. Musiałam tylko poczekać na godzinę piętnastą, wtedy jest zmiana nauczycieli dyżurujących.
     Wybiła godzina piętnasta. To moja jedyna szansa na wolność. Zaczęłam biec w stronę wyjścia, czułam się jakby zostało jeszcze pięć kilometrów, a tak naprawdę to tylko zostało kilka metrów....trzy....dwa...jeden metr. Drzwi były już tuż, tuż, gdy nagle.
- FOUCO!!!- krzyknął męski głos.
- O nie! Nie pozwolę tu traktować się jak śmiecia! -pomyślałam.
Chwyciłam klamkę drzwi, po czym je pociągnęłam. Przez chwilę słońce mnie oślepiło, mimo iż była zima, jednak nie interesowało mnie to. Byłam wolna! Czułam się bosko! Jednak nie miałam tyle szczęścia ponieważ tym głosem okazał się dyrektor, który chwycił mnie za ramię.
- Dokąd to?!-zaczął mnie szarpać.
- PUSZCZAJ MNIE!- wrzasnęłam próbując się wydostać.
Nie mogłam się poddać, to moja jedyna szansa na wolność! Musiałam działać szybko, a jedyne co przyszło mi do głowy to zaatakować go maja 
mocą... albo ogłuszyć. Tak jak postanowiłam, tak zrobiłam. Nagrzałam swoją rękę do wysokiej temperatury i przybliżyłam dłoń do jego ramienia.

- AŁ!!! - puścił mnie z krzykiem.
Wybiegłam jak burza, już nic się nie liczyło. Byłam wolna! 
Biegłam dopóki słońce mnie nie zaczęło oślepiać, chciałam uciec z Nasturii, te królestwo jest przeklęte!

***

     Po dwudziestu minutach biegu byłam już w porcie. Chciałam uciec z tego miejsca, dlatego też cicho i dyskretnie schowałam się w jednej z skrzyń. Czułam jak jestem przenoszona na statek. Miałam nadzieję, że nie trafię do jakiegoś gorszego miejsca niż Nasturia.



*************************************************

Spale was ^^ - Willow


Willow nie ten tekst XD.. A teraz Kaczki... Znaczy się Koniec rozdziału :D Mam nadzieję, że nie zepsułam rozdziału ;--; Podobało się? ... hmm A teraz pisać będzie Van

~Psuja Kinia

(PS: Nawet nie wiem czy dobrą czcionkę wybrałam XD)
(PS2: Ja nic nie mam do blondynek i rudych dziewczyn XD po prostu zbieg okoliczności )

piątek, 27 listopada 2015

4. Przemyśl moją propozycje

5 komentarzy:

Powietrze o drażniącym zapachu siarki przeszył mój krzyk bólu. Jeden z koszmarów wbił swoje ostre jak igły zęby w moje ramie, z którego natychmiast trysnęła rubinowa krew i zaczęła spływać strumieniami po mojej ręce.
Z wrzaskiem walnęłam stworzenie z pięści w pysk, a ono odleciało na kilka metrów, rozbiło się o ścianę i została po nim tylko kupka czarnego piachu.
  - Jesteś bardzo nie uprzejma, nie niszczy się cudzych własności – zaśmiał się Czarny Pan stojący za mną.
Zamachnęłam się i w jego kierunku zaczęły lecieć lodowe sople. Mrok tylko pstryknął palcami, a one zmieniły się w małe kryształki.
- Proszę cię, taka osłabiona smarkula jak ty nic mi nie zrobi – zakpił
- Módl się, żebym nie odzyskała sił, bo będziesz miał przesr….! – ale mi przerwał
- Oj, oj, oj, taka śliczna dziewczyna, a tak brzydko przeklina – zacmokał

Mnie natomiast zaczęło okrążać coraz więcej koszmarów. Nad moimi dłońmi zaczęła błyszczeć błękitna poświata. Zaczęłam ciskać w czarne konie lodowymi pociskami.
- Po co to wszystko? – Mrok zmaterializował się kilka metrów przede mną – Nie chcę cię zabić, ja tylko proponuję ci, abyś dołączyła do mnie i pomogła zniszczyć strażników, a potem zdobyć świat! – uniósł ręce w górę

- A moja odpowiedź po raz tysięczny brzmi, NIE! – wrzasnęłam niszcząc koszmar, który chciał się na mnie rzucić.

- Dlaczego aż tak ci na nich zależy? Przecież  ich nie obchodzisz, zapomnieli o twoim istnieniu. Może zaprzeczysz drogo Luno Cristal, strażniczko wiary! – te słowa zaczęły dzwonić mi w uszach.
- O nie, to ty mnie uwięziłeś! – zaatakowałam, ale on osłonił się  – To ty sprawiłeś, że uznali mnie za martwą i o mnie zapomnieli! – kolejny odparty cios.

- Czepiasz się szczegółów – potrząsnął ręką, jakby chciał odgonić muchę.
Ok, teraz już się wkurzyłam. Emocje wzięły górę. Moje oczy zaświeciły na biało, a w pomieszczeniu zaczęła rozpętywać się burza śnieżna. Wzniosłam się w powietrze i zaczęłam rzucać lodowymi promieniami w Czarnego Pana. Kilka razy udało mi się go trafić, ale nie robiło to na nim dużego wrażenia.

 - Dość! Tak nie będziemy się bawić – klasnął dwa razy w dłonie. Nagle na moich nadgarstkach i kostkach pojawiło się coś okropnie palącego w skórę. Spojrzałam tam i zobaczyłam emanujące czernią liny.

 - Aaaaaaaaa! – wrzasnęłam, gdy zaczęły mocniej piec i pociągnęły mnie w dół powalając na ziemie. Koszmary rzuciły się na mnie z rykiem. Zaczęły mnie gryźć, drapać i kopać. Próbowałam się obronić, ale było ich zbyt dużo. Nagle postawiły mnie na klęczki i przytrzymały tak, że nie mogłam się ruszyć.
 - Wystarczy! – Mrok zmaterializował się tuż koło mnie – Wiesz, zapomniałem powiedzieć, odwiedziła nas pewna bardzo miła osóbka – pstryknął palcami, a kilka metrów przede mną, z kupki koszmarnego piachu wyłoniła się…….O nie!

  - Iris! – krzyknęłam, a dziewczyna spojrzała na mnie przerażonymi oczami – Iris! Siostrzyczko, nic ci nie jest!? – po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

 - Luna, nie wież mu! Nie słuchaj go!  - próbowała się uwolnić – Nie przejmuj się mną, poradzę sobie! – krzyczała
 - Och, jaka wzruszająca scenka! Dwie siostry znów razem – Książe koszmarów zaśmiał się złowieszczo.
      
 - Błagam, zostaw ją! – krzyknęłam zapłakana

 - Zróbmy tak – spojrzał na mnie – ty znajdziesz pozostałą dwójkę dzieci zimy, przekonasz ich do przejścia na moją stronę, a ja z największą przyjemnością uwolnię twoją siostrę, obiecuję, że nie spadnie jej włos z głowy – mówił powoli – Jeśli nie! – powiedział donośnie – Przysięgam, że będziesz patrzeć, jak ginie w męczarniach, a ty wkrótce do niej dołączysz!

Spuściłam głowę roniąc łzy rozpaczy. I co ja mam teraz zrobić? Nie chcę skrzywdzić strażników, są dla mnie jak rodzina, pomimo, że o mnie zapomnieli. Na siostrze też mi zależy, kocham ją całym moim sercem! Co robić, co robić!?

 - Dość! Błagam! – wybuchłam płaczem. Nagle poczułam mocne szarpnięcie i zobaczyłam ostre, białe światło. Nie byłam do tego przyzwyczajona, więc zacisnęłam powieki. Zamrugałam, by oczy przyzwyczaiły się do światła. Spostrzegłam, że nie krępują mnie liny, koszmary też zniknęły. Leżałam na śniegu gdzieś na leśnej polanie. Nade mną pojawił się Mrok z dumną miną.

- Przemyśl moją propozycję – i rozpłynął się. Z trudem podniosłam się na równe nogi i zaczęłam iść przed siebie. Co chwilę próbowałam wznieść się w powietrze, ale po przeleceniu kilku metrów opuszczały mnie siły i znów lądowałam na miękkim śniegu. Szłam już kilka godzin, krew lała się ze mnie strumieniami, a ja czułam się coraz słabiej. Zobaczyłam, że przede mną znajduję się zamek ogrodzony kamiennym murem. Kiedy tam doszłam, zwinęłam dłoń w pięść i walnęłam nią w bramę trzy razy, po czym odsunęłam się kilka kroków w tył. Odwróciłam się, by zobaczyć, czy nie śledzi mnie jakiś koszmar. Jednak zobaczyłam tylko las i ścieżkę z mojej własnej krwi.  Nagle mój wzrok zaczął się rozmazywać. Po pewnej chwili brama otworzyła się,  a ja dostrzegłam rozmazane sylwetki czterech osób. Na pewno byli to dwaj mężczyźni i dwie dziewczyny. Obraz coraz bardziej się rozmazywał.
- Bła-agam, pomocy – wydusiłam z trudem. Potem pamiętam tylko upadek na śnieg, a potem już tylko koszmary, w których widziałam śmierć mojej siostrzyczki.


Witajcie! Mam nadzieję że rozdział się podobał ^^
Następny rozdział piszę Willow! PAPA! <3
 
~Luna
                            
 


poniedziałek, 23 listopada 2015

3. Zamach na moje życie!

9 komentarzy:
Leciałem sobie spokojnie nad Oceanem Spokojnym, kierując się naprawdę okrężną drogą na Biegun. Mikołaj swoją zorzą przerwał mi zamrażanie Australii, ale co ja poradzę? Jestem tylko mrówką, a North to wyrafinowana królowa i każdy ma się go słuchać!
Na Biegunie wylądowałem około 8:30 czasu polskiego. Nie obeszło się bez kłótni z kochanym Phil'em i przepychanek do drzwi. Strażnicy już się zebrali przy globusie.
  - Witam pracowite mróweczki! I ciebie, najjaśniejsza pani. - ukłoniłem się Świętemu. Jego znudzona mina, czy, jak to inni nazywają, skupiona, się nie zmieniła. Westchnąłem i się podniosłem. - Widzę, że sprawa poważna. O co chodzi?
  - Najpierw, Jack... - staruszek się odwrócił, a Zając strzelił się w łebek.
Po chwili pod moim nosem znajdowała się taca pełna pierniczków.
  - Zjedz ciasteczko. - rozkazał Mikołaj.
  - North, myślałem, że po coś sensownego mnie tu sprowadziłeś... - powiedziałem, szamając trzy chrupiące pierniki na raz. Przełknąłem. - A nie po ocenę swojego nowego przepisu na wypieki. Swoją drogą... za mało czekolady.
  - To jest nasz Jack. - powiedziała Ząbek.
Popatrzyłem na nią pytająco.
  - Piasek śledził Mroka. - zaczął wyjaśniać Zając. - Opowiedział nam, że Mrok planuje przysłać swoich szpiegów, którzy...
  - Czyli żadna nowość, Kangurku. - przerwałem, obracając kolejne ciastko między palcami.
  - ...którzy będą łudząco podobni do nas, bałwanie.
  - Ciastka są zaczarowane. Mają zadanie zdemaskować każdy inny czar. - dokończył Mikołaj. Teraz Piasek zabrał głos.
Nad jego głową zaczęły latać śnieżynki, konie Mroka i czaszka. A na końcu Mrok w sukience.
Ostatni widok Piasek szybko zamienił na nagrobek z moimi inicjałami.
  - Mrok chce mnie zabić. To też normalka. - jeśli chodzi o jego próby unicestwienia mnie, już od dwustu lat się tego nie boję.
  - Sześćset osiemnaście lat jest rokiem, w którym Strażnik jest najsłabszy. Zjawisko to powtarza się potem co jakieś dwieście, trzysta lat. Przeczuwamy, że Mrok chce zatopić pazury na tobie właśnie w tym roku. A nawet w tym miesiącu.
  - I co?
  - Musimy cię ukryć w miejscu szczęścia i miłości. Gdzieś, gdzie Mrok cię nie znajdzie...
Dalej pamiętam jedynie to, że siłą wpakowali mnie do sań Mikołaja, napad na latający powóz i mocne "ała".
A potem się obudziłem z głośnym "nie!". Nie pamiętam nawet, co mi się śniło. Zamiast tego zobaczyłem kompletnie obce mi twarze. W tym jedną, zadziwiająco piękną.
  - Witam drogie panie, szanownego pana i wikinga. Na imię mi Jack. Jack Frost. Mogę wiedzieć, gdzie jestem?
  - Sądzę, że najpierw wytłumaczysz się ty. - rzekła blondynka o turkusowych oczkach.
  - Yyyyy, to tak...
Opowiedziałem im zmyśloną historię o tym, jak lecąc walnąłem w drzewo. Chciałem nie brzmieć jak idiota mówiąc, że Książę Ciemności przeprowadził zamach na sanki Świętego Mikołaja. Chociaż i tak uznali mnie za totalnego psychola z jakimś poważnym zaburzeniem psychicznym. Potem zostawili mnie samego a to, że byłem potwornie zmęczony, pozwoliło mi jedynie klapnąć się z powrotem na dziwnie miękkie łóżko i zasnąć.
I nic mi się nie śniło. Przynajmniej nie pamiętam co, ale tym razem już się z krzykiem nie obudziłem.
Jakaś kobieta w fartuchu przyniosła mi zacne śniadanko. Tosty francuskie i wino. HM... dziwne. Chcą mnie upić już pierwszego/drugiego dnia? Oczywiście wszystko pochłonąłem jak lew, którego głodzili ponad tydzień.
  - Królowa chce się z tobą widzieć. Czy masz na tyle sił, ażeby samodzielnie wstać i udać się do sali tronowej?
Albo jeszcze śnię, albo ktoś mnie przeniósł w czasie. Albo trafiłem do zacofanego miasta... królowe?  I ten śmieszny sposób mówienia i akcent... dziwne.
  - Myślę, że problemu nie będzie. - powiedziałem, wstając.
Kobieta schowała głowę za tacę. Czemu? Przecież spodnie mam, bluzę też...  i co? Kręcąc głową wyszedłem z pokoju i co zastałem? Czerwony korytarz z czerwonym dywanem.
  - Hollywood na pewno tak zacofane nie jest... - mruknąłem, patrząc na czerwoną tkaninę na podłodze. - A teraz idź człowieku i szukaj tej całej sali tronowej...
Po dwóch godzinach błądzenia i włażenia w złe pokoje, stałem przed tą cudowną... znaczy normalną (XD) blondynką. Wypytała mnie szczegółowo o to, kim jestem, skąd jestem, po co tu przyszedłem i inne. Kiwała głową kiedy mówiłem, że jestem Strażnikiem Marzeń, ale wątpiłem, by słuchała, albo brała mnie na poważnie...
---
Kolejna osoba spod opieki Wiki jest podejrzewana o choroby głowy...
Wprawdzie, miała pisać Elsa, ale jakoś tak wyszło, że napisałem ja.
Teraz next osoba z kolejki ;)
-Jack

Jack idiota się pożegnać nie umie:
Pozdrawiam i
Pa!
~Infernal Queen~

środa, 21 października 2015

2. Dziwny facet co twierdzi że umie latać jest u nas w zamku! Zapowiada się ciekawie..

10 komentarzy:

Nie wiem jak,  nie wiem skąd ale nagle w Arendell pojawił się jakiś chłopak. Znalazł go Kris na jedynch z wypraw w góry po lód. Siedziałam razem z moją siostrą i nadwornym lekarzem w komnacie białowłosego kiedy podczas jednego z rutynowych badań coś zaczeło się dziać. Szybko wybiegłam po mojego chłopaka aby jako jeden z pierwszych mógł się dowiedzieć prawdy. No bo oczywiście wieść o tym przypadku rozniosła się w expressowym tępie, z resztą różne teorie o tym jak się to stało i po co przybył też.
-KRIIIISTOOOF! - Krzyknełam kiedy byłam blisko baru w którym zapewnie przebywał blondym.
Szybko wbiegłam o mało co nie wywalając się o własną sukienkę. Po odnalezieniu wzrokiem Kristoffa rzuciłam mu się na szyje. Za chwilę karczmarka trzasnęła drzwiami i zaraz wróciła z tacą, na której stała herbata w filiżance i ciastka.
-Może Wasza Wysokość się poczęstuje? - Zapytała się mnie przy okazji ukłaniając się.
-Dziękuję, ale nie. - Pokręciłam głową. -Chodź Kris, muszę ci coś powiedzieć! -podekscytowana pociągnęłam go za sobą.
Nagle poczułam że już nie dotykam gruntu, a zostałam wzięta na ręce, zaraz potem wsiedliśmy na Svena.
-Na dziedziniec! - Krzyknęłam, renifer pognał do przodu.
Po drodze zaczęłam opowiadać.
-W końcu się dowiemy wszystkiego! Ludzie roznoszą tyle plotek, że połapać się w tym nie można. A jak się pospieszymy to będziemy znać prawdę pierwsi!
Bardzo szybko znaleźliśmy się w pałacu. Nie zwracając uwagę na Krisa zeskoczyłam z zwierzaka i pobiegłam do środka.
-Kristoff, szybciej! - Krzyknełam widząc w oddali blondyna.
-Ale do czego mam się spieszyć? -pobiegł za mną na wyższe piętro.
-Ten chłopak się budzi! -skręciłam w jeden z wielu korytarzy i wyhamowałam tuż przed drzwiami do komnaty.
Zapukałam i po cichutku weszłam za parę sekund tak samo wszedł chłopak.
Co to jest? -Wskazałam palcem na poduszkę.
Pościel była cała w czarnym piasku. Lekarz i Elsa zmarszczyli brwi.
-Jeszcze kilka minut temu tego tutaj nie było... -mruknęła nieco zdziwiona siostra.
Chłopak zaczął wiercić się coraz bardziej. Medyk patrzył na to z niepokojem, chyba niezbyt wiedział co robić. Nagle białowłosy poderwał się do pionu z krzykiem „nie!”. Zaczął nerwowo rozlgądać się po pokoju aż jego wzrok zatrzymał się na naszej 4. Kiedy otrząsnął się z pierwszego szoku przywitał się.
-Witam drogie panie, szanownego pana - tu spojrzał na faceta w fartuchu. - i wikinga -przeniósł wzrok na Kristoffa. -Na imię mi Jack. Jack Frost. Mogę wiedzieć gdzie jestem?
Elsa nie dała się zwieść zalotom Jacka. Odprawiła lekarza i zwróciła się do wyżej wymienionego.
-Sądzę, że najpierw wytłumaczysz się ty. -stwierdziła lustrując chłopaka.
- Yyyyy to tak, - Zaczął próbując wstać ale konkrtetnie było widać że przez tą próbe jeszcze gorzej się poczuł. - pamiętam że leciałem aż nagle jakiś dziwny podmuch wiatru zepchnął mnie tak że straciłem kontrolę i uderzyłem w drzewo... Dalej jedynie co pamiętam to jak właśnie się przebudziłem tutaj... - Kiedy kończył już mówił słabym głosem.
- Tyle wystarczy. - Ucieła Elsa. - Widać że jesteś jeszcze osłabiony mimo już nie widocznych ran. Idź spać spokojnie a ja przyjdę jeszcze wieczorem. Aniu, Kristoffie chodźmy już. - Dokończyła otwierając drzwi do wyjścia.
Oboje wyszliśmy bez słowa. Zanim jeszcze rozeszliśmy się w swoje strony zdążyliśmy z siostrą wymienić pare zdań na temat chłopaka. Ja z blondynem ruszyliśmy w stronę wyjść aby pójść do ogrodów na przechadzkę a El w stronę gabinetu.
-Ania
--------------------------------------------------
Ja tego nie napisze w godzinę!? Ja tego nie napisze w godzine!? XD powinnam się z tobą Wiktoria założyć o coś xD.
Tak tak o to ja zła i niegodziwa Ola Frost która nie pisała prawie miesiąc ;____; ale zaraz wymówka że szkoła (ale przecież to nie wymówka!). Więc jak jest się w szkole co ma 10 uczniów na klase i znajdą na każdego sposób to człowieku broń sie rękami i nogami przed sprawdzianami xD. Jak macie zamiar mnie zabić? XD Teraz następna osoba czyli Elsa/Iza ^^
-Ola

środa, 7 października 2015

1. Bałwan zwie się Jack. Jack Frost.

7 komentarzy:
Od tygodnia w Arendelle siedzi jakiś bałwan. Siedzi to za dużo powiedziane! Leży nieprzytomny w jednej z królewskich komnat. Boję się myśleć jak oni karmią tego chłopaka, żeby tam nie umarł... W każdym razie i tak wygląda dość chuderlawo. Ubranego w jakieś dziwne ciuchy, na bosaka z kijem w ręku znalazłem go pod jednym z drzew. Miał guza wśród podejrzanie białych włosów. Czyli rąbnął w ten biedny pień. Oddałem go w ręce królowej, która powiedziała, że przesłucha go jak tylko się chłopak obudzi. Całe miasto teraz huczy na temat domysłów kto to, skąd i po co się wziął. Słuchałem właśnie gadaniny jakiejś karczmarki karmiąc Svena na gościńcu niedaleko bram królewskich.
-Och, ten chłopak to pewnie jakiś szpieg z innej wyspy! Tylko udaje nieprzytomnego, a tak naprawdę wysłuchuje wszystkich tajemnic, o których mówi się na zamku! Później zniknie i wróci z całą armią jakiegoś wycmokanego i pysznego królewicza. Napadną nas i okradną! Może przyjechał z tej całej Nasturii!
Na szczęście moich uszu wypowiedź piskliwej kobiety przerwał inny głos. Okrzyk poniósł się pewnie aż na Lodowy Wierch i biednemu Puszkowi podłoga popękała.
-KRIIIISTOOOF!
W moją stronę biegła rudowłosa księżniczka Arendelle. Dwa warkocze wykonywały najróżniejsze salta wokół jej głowy. Mało co nie potknęła się o zieloną, prostą sukienkę na krótki rękaw. Miała tak pięknie dopasowany krój i podkreślała... Hym... Anna rzuciła się mi na szyję. Karczmarka trzasnęła drzwiami gospody i zaraz potem wróciła z tacą, na której stała herbata w porcelanowej filiżance i jakieś ciastka.
-Może Wasza Wysokość się poczęstuje -zwróciła się do Anki z ukłonem.
Mnie nikt tak nie traktuje, mimo że księżniczka spotyka się ze mną od dawna.
-Dziękuję, ale nie -moja ukochana pokręciła głową -Chodź Kris, muszę ci coś powiedzieć! -podekscytowana pociągnęła mnie za sobą.
Wziąłem ją na ręce i wsiedliśmy na Svena.
-Na dziedziniec! -krzyknęła, a mój renifer posłusznie i ochoczo pognał do przodu.
Po drodze zaczęła opowiadać.
-W końcu się dowiemy wszystkiego! Ludzie roznoszą tyle plotek, że połapać się w tym nie można. A jak się pospieszymy to będziemy znać prawdę pierwsi!
Nadal nic nie rozumiałam, a byliśmy już przy wrotach zamku. Rudowłosa zeskoczyła na ziemię i pobiegła do środka.
-Kristoff, szybciej!
-Ale do czego mam się spieszyć? -pobiegłem za nią na pierwsze piętro.
-Ten chłopak się budzi! -skręciła w jeden z wielu korytarzy i wyhamowała tuż przed drzwiami do komnaty.
Nie podobało mi się jej zainteresowanie białowłosym. Mogłem go zostawić pod tym drzewem... Nie, nie jestem zazdrosny. Weszliśmy do pomieszczenia. W sumie to wpadliśmy. I od razu spotkaliśmy karcące spojrzenie królowej, która wraz z nadwornym lekarzem obserwowała chłopaka. Przyjrzałem się mu. Wyglądał lepiej. Zniknęły siniaki i zadrapania, nabrał kolorów. Zauważyłem, że przy łóżku leży jego laska. Tylko na co ona się zdawała tak młodemu człowiekowi? Wyglądał na osiemnaście, maks dziewiętnaście lat. Białowłosy kręcił niespokojnie głową, jakby próbował obudzić się z jakiegoś koszmaru.
-Co to jest? -Anna wskazała palcem na poduszkę.
Pościel była cała w drobnym, czarnym piasku. Medyk i Elsa zmarszczyli brwi.
-Jeszcze kilka minut temu tego tutaj nie było... -mruknęła nieco zdziwiona królowa.
Chłopak wiercił się coraz bardziej. Lekarz patrzył na to z niepokojem, chyba niezbyt wiedział co robić. Nagle białowłosy poderwał się do pionu z krzykiem „nie!”. Oddychał strasznie szybko, nawet zacząłem mu współczuć widząc zdezorientowanie w jego oczach koloru lodowiska na dziedzińcu. Ale szybko mi przeszło, gdy po kilku minutach ciszy uspokoił się i uśmiechnął się figlarnie do Ani. Jednak gdy zobaczył królową chciałem się śmiać, bo wyglądał tak, jakby szczęka miała mu się potoczyć po podłodze. Wokół Elsy wirowały śnieżynki utworzone ze zdenerwowania, może to dlatego tak zareagował. Po chwili jednak odzyskał rezon, wstał, oparł się o tą swoją laskę i odezwał:
-Witam drogie panie, szanownego pana -tu spojrzał na medyka- i wikinga -przeniósł wzrok na mnie.
-To było słabe chłopcze, chyba jeszcze mózg ci się nie obudził -mruknąłem cicho.
Nikt nie usłyszał, a białowłosy kontynuował:
-Na imię mi Jack. Jack Frost. Mogę wiedzieć gdzie jestem?
Elsa nie dała się zwieść „słodkim” oczom Jacka. Odprawiła lekarza.
-Sądzę, że najpierw wytłumaczysz się ty -stwierdziła lustrując chłopaka wzrokiem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ 
No to wnoszę walizy i witam wszystkich xD
Pierwszy mój wpis na tym blogu, więc czytelników proszę o wyrozumiałość.
Zapraszam następną do pisania!
~Anka