- Niech
ktoś zgasi to słońce – wymamrotałam zaspana. Jasne promienie niemiłosiernie
drażniły mi oczy, nawet gdy były ukryte pod powiekami. Taaa, i weź tu człowieku
spędź 170 lat w ciemnościach. Istna katorga!
-
Charakter bez zmian – usłyszałam nagle. Gwałtownie otworzyłam oczy i spojrzałam
w stronę, skąd dobiegł głos. Na krześle, obok łóżka na którym leżałam, siedział
lekarz i notował coś piórem na jakimś pergaminie.
- Ja
bardzo przepraszam, ale jak długo pan tu już siedzi? – spytałam zdziwiona- Od jakiś 15 minut – powiedział nie przestając bazgrać – Zmieniłem ci już opatrunki i myślę, że ponowne wizyty są już niepotrzebne, ponieważ rany szybko się goją i niedługo nie pozostaną po nim ślady – wstał i zaczął odchodzić do drzwi – A i jeszcze jedno – spojrzał na mnie – nie forsuj się za bardzo, bo jesteś jeszcze osłabiona, a rany mogą jeszcze poboleć. Do widzenia – uśmiechnął się i wyszedł.
- Księżycu, ten gość wymaga ode mnie cudów – pomyślałam przewracając oczami. Ostrożnie zwlekłam się z łóżka stawiając nogi na miękkim dywanie. Niestety na moje nieszczęście ugięły się one pode mną, przez co runęłam na podłogę.
- Niech to szlag – jęknęłam, po czym niesfornie wstałam i przeciągnęłam się, a do moich uszu dobiegły ciche pstrykanie kości. Księżycu, jak ja dawno się nie ruszałam. Pomimo lekkiego bólu ran zrobiłam gwiazdę i salto w tył. Oj, ale mi tego brakowało. W koncie pokoju dostrzegłam duże lustro w kształcie wydłużonej elipsy. Podeszłam i przejrzałam się w nim. O wielki księżycu! Jak ja wyglądam!? Okropnie! Oto efekt niewoli w podziemiach. Jak w ogóle ludzie z tego zamku mogli na mnie patrzeć!? Szybkim ruchem ściągnęłam z siebie swoją sukienkę. Potwornie schudłam, widać mi praktycznie wszystkie kości, skóra jeszcze bardziej pobladła i poszarzała. Jeszcze te rany…..niby ukryte pod bandażami, ale ich fragmenty i tak z pod nich wystawały. Za jakie grzechy ja się pytam no!? Odwróciłam się i zobaczyłam jakieś inne drwi. Podeszłam do nich i je otworzyłam. Łazienka. O, jak dobrze. Przynajmniej się ogarnę. Stanęłam koło wanny i wzięłam do ręki żółtą, miękką gąbkę. Namoczyłam ją ciepłą wodą i zaczęłam przemywać skórę starannie omijając bandaże (co było trudne, bo zajmowały one co najmniej ¾ procent mojego ciała). Po chwili byłam już czysta. Następnie umyłam dokładnie włosy które następnie, za pomocą mojej mocy, szybko wysuszyłam i uczesałam w codzienną fryzurę. Przemyłam twarz ciepłą wodą, dzięki czemu zniknęły mi wory pod oczami. Wyszłam z łazienki i znów stanęłam przed lustrem. No, teraz jest znacznie lepiej. Wzięłam do ręki moją sukienkę. No nie no! Cała potargana i brudna od ziemi, czarnego piachu i mojej krwi. Płynnymi ruchami ręki raz dwa ją naprawiłam i oczyściłam. No i wygląda jak nowa! Z uśmiechem założyłam ją. Nagle coś parsknęło za mną. Przełknęłam ślinę i odwróciłam się. Za mną stał koń czarnego piach.
- Co ty tu robisz!? – wysyczałam wściekle. Koń zarżał i skoczył na mnie. Próbowałam go od siebie odrzucić, opierając się jego ciężarowi.
- Daj ludziom żyć kobieto! – usłyszałam zza drzwi głos mężczyzny.
- Ale ja chciałam tylko zobaczyć, czy wszystko u niej w porządku! – odkrzyknął głos dziewczyny.
Błagam, tylko tu nie wchodź, błagam, nie wchodź – prosiłam w myślach.
- Lekarz do niej zaglądał pół godziny temu! – odpowiedział jej ten chłopak. Po chwili odeszli.
Odetchnęłam z ulgą. Spojrzałam gniewnie na koszmar.
- Niech zgadnę, Mrok znów coś kombinuje, co? – on coś mruknął. Dobrze, że wiem co. Trochę poznałam ich mowę, ale i tak nie za dobrze – A po co ci wiedzieć, gdzie jest Jack? – znów coś parsknął – Jak to jest idealny moment na dorwanie go? – zdziwiłam się. Zaaaaraz, czy przypadkiem Jack nie jest w tym roku najsłabszy? O nie! Mrokowi nie uda się go dorwać, po moim trupie!
- Nie mam bladego pojęcia, gdzie jest Jack! – skłamałam - Poszukaj, bo ja wiem, w lesie, albo coś! Odczep się ode mnie! – wywaliłam go przez okno, a ten poleciał do lasu. No, na razie, mam z głowy koszmary Mroka. Ale to nie koniec, w końcu zorientuje się, że nakłamałam i wrócą tu te durne konie. Ale na razie mam spokój.
Nagle głośno zaburczało mi w brzuchu. O księżycu, ale jestem głodna! Hmm, może coś znajdę w tym zamku. Cichutko otworzyłam drzwi i wyszłam z pokoju. Wniosłam się w powietrze i zaczęłam latać po zamku w poszukiwaniu kuchni. W pewnej chwili ją znalazłam. Przypadkiem, bo jakieś kobiety w fartuszkach wyszły z pomieszczenia z którego bił zapach pieczywa. Zakradłam się cichutko i zajrzałam do środka. Kucharki i kucharze latali jak nienormalni. Syknęłam, gdy jakaś kobieta poślizgnęła się o leżącą na ziemi mąkę, wywinęła kozła i runęła na kafelki. Wszyscy wokół zaczęli się śmiać, ja również zachichotałam. Nagle spostrzegłam na półce, niedaleko mnie, w koszyku kilka niewielkich bochenków świeżo upieczonego chleba. Z moich ust momentalnie pociekła ślina. Gdy byłam w niewoli, Mrok tylko co jakiś czas dawał mi kawałki suchego chleba i szklankę wody. Uważając, żeby nikt mnie nie zobaczył ostrożnie wzięłam jeden bochenek.
- Hej! Zostaw to! – krzyknęła na mnie jakaś kucharka. Cholera no!
Szybko wstałam i zaczęłam biec korytarzem. Na
moje nieszczęście trzy kucharki ruszyły w pogoń za mną. Ja rozumiem, że są
wściekłe, ale żeby zaraz z wałkami do ciasta na mnie! Litości! Jedna mnie
dogoniła i rozpoczęła tortury, a tak dokładniej biła mnie wałkiem po głowie.
Odbiłam się od ziemi, dzięki czemu szybciej się przemieszczałam.
- Ratunku, biją! – krzyknęłam wpadając do
jakiejś wielkiej sali. Wzleciałam w górę i wylądowałam na żyrandolu.- Królowo! Ona okradła królewską kuchnie! – do pomieszczenia wpadły te kobiety, a ja spostrzegłam, że w sali znajdują się cztery znane mi już osoby, oraz cztery dziewczyny, które widzę pierwszy raz. Niektórzy patrzyli na mnie zdziwieni, a niektórzy rozbawieni.
- Bochenek chleba? Serio? Też mi kradzież! - uchyliłam się, bo inaczej wałek trafiłby mi w głowę – Ej!
- No już! Dosyć tego zamieszania! Moje drogie, spokojnie. Ja się tym zajmę – powiedział królowa. Kobiety ukłoniły się i wyszły. Ale za nim zniknęły za drzwiami wysłałam w ich stronę lodowe promienie, które trafiły w ich tyłki, a te wyleciały z piskiem – Luno, zejdź już na dół! – zwróciła się do mnie. Niepewnie wychyliłam się i zleciałam w dół. Otrzepałam się z niewidzialnego kurzy, po czym dygnęłam lekko przed królową.
- Dzięki za uratowanie mi skóry – uśmiechnęłam się – i…przepraszam, że wzięłam to bez pozwolenia – odłożyłam chleb na stół.
- Nic się nie stało – odrzekła królowa
- Lepiej się już czujesz? – włączyła się do rozmowy rudowłosa księżniczka.
- Tak, dziękuję – uśmiechnęłam się do niej. Po jakimś czasie zapoznałam się ze wszystkimi i zjadłam z nimi obiad. Po raz pierwszy od tylu lat! Po posiłku wszyscy wyszli, a Kristoff zaciągnął księżniczkę Annę na spacer. Potem porozmawiałam chwilę z królową. Okazała się bardzo miłą kobietą. Zresztą wszyscy są tu fajni! Tylko te kucharki, uch, jeszcze popamiętają! Wyszłam z sali i polatałam sobie po zamku, żeby go trochę obejrzeć, wiedzieć co gdzie jest. Po jakiejś godzinie skierowałam się w stronę pokoju. Przechodząc korytarzem minęłam się z białowłosym, który biegł wyraźnie zdenerwowany. Zdziwiona podeszłam do Thali, która stała obok jego pokoju.
- Co się tu wydarzyło? – spytałam mijając się
z Anną i Kristoffem.
- No bo oni widzieli w lesie jakieś stworzenie
z czarnego piasku i myślą, że Jack je tu sprowadził – wyjaśniła. - Aha – weszłam do swojego pokoju. O kurczę, przez przypadek naprowadziłam koszmar na ślad Jacka. Nie jest dobrze. Usiadłam na łóżku rozmyślając. Robiłam to aż do nocy. Podeszłam do okna i otworzyłam je. Była pełnia, a nocne niebo obsypane było gwiazdami. W pewnym momencie usłyszałam głos.
- Witaj Luno – spojrzałam na księżyc.
Przemówił do mnie!
- No witam! – usiadłam na parapecie i oparłam
się plecami o ramę okna.- Przykro mi z powodu twojej siostry. Ale naprawdę chcesz pomóc Mrokowi? – spytał.
- Panie, oczywiście że nie. Po prostu chcę
uratować Iris. – zaśmiałam się
- To dobrze. A co ze strażnikami? Nie powiesz
im, że żyjesz?
- Nie. Przynajmniej jeszcze nie. Ale
spokojnie, w końcu się dowiedzą. Coś mi mówi, że niedługo. Mrok chce pokonać
strażników i mieć władzę nad światem. Potrzebuje do tego mocy dzieci zimy.- Tak, i właśnie w tej sprawie. Dzieci zimy to ty, Jack oraz królowa Elsa. Nie mogą się o tym dowiedzieć. Im więcej ludzi wie, tym gorzej. Nie przyznawaj się również, że jesteś TĄ Luną Cristal. Szczególnie przed Jackiem. Znając go zaraz poleci do strażników i wszystko wygada. A kiedy się dowiedzą, to zaraz się tu zjawią, wtedy Mrok się dowie, świat będzie w niebezpieczeństwie, a twoja siostra….. – ale mu przerwałam
- Zginie. Tak, wiem. Nie martw się. Dowiedzą się, gdy przyjdzie na to czas – uśmiechnęłam się
- Dobrze. A, i jeszcze jedno. Wasza trójka
musi być bezpieczna chodź w najmniejszym stopniu, więc weź to – promień księżycowego
światła padł na moje dłonie, w których pojawiły się trzy naszyjniki - Będą one
was chroniły przed koszmarami i kontrolą Mroka. Jest w nich ukryta moja energia.
Wzmocnią wasze moce i uodpornią was. Przydadzą wam się.
Spojrzałam na naszyjniki. Są ładne. Czułam
bijącą od nich potężną energie.
- Dziękuję – spojrzałam na księżyc.
- Powodzenia – i zamilkł. No, grunt, że się
odezwał, a dawno tego nie robił. Założyłam jeden z naszyjników. Srebrny, w
kształcie śnieżynki, w której środku znajdowała się tarcza księżyca w pełni.
Myślę, że wiem jak wcisnąć je Jackowi i królowej. Ale to dopiero jutro, teraz
się prześpię. Coś mi mówi, że przeżyje tu mnóstwo przygód. Ale i tak jestem na
nie gotowa.
(Naszyjnik Luny)
Tak, wiem, rozdział diabelsko spóźniony, ale w ogóle nie miałam czasu, ani siły, żeby coś napisać. No ale jest. Mam nadzieję, że nie jest nudny i długi, ale niestety, krócej się nie dało J
No to teraz pisze Willow ^^
Na razie!
~Luna