Spacerowałam po ostro ośnieżonym parku w centrum Nowego Jorku. Dziwne... myślałam, że w NY śnieg to rzadkość, a tu proszę... Widocznie Jack Frost tym razem się postarał i pamiętał o wszystkich miastach...
Albo ośnieżył Nowy Jork zamiast jakiegoś innego miasteczka (np. Ostrołęki...~I.Q.~)? Też możliwe.
Uprzedzając pytania - w Jacka Frosta nie wierzę. Dawno temu zrozumiałam, że to tylko głupia, wymyślona przez jakichś ludzi postać. On nie istnieje...
NIE istnieje.
Wyrzekanie się Frosta przerwał mi szelest liści za moją, zakrytą czarną czapką, głową. W samą porę odskoczyłam na bok, inaczej miałabym na łepetynie pełno brudnych, spleśniałych i mokrych liści, pewnie wygrzebanych spod piekielnych mrocznych czeluści śniegu i błota.
Tak, wiem, przesadzam.
- No nie! A tak blisko było! - Thalia udała smutnego psiaka.
Trochę dziwiłam się jej, czemu w zimę chodzi na krótki rękaw... mi w grubej kurtce, szaliku, rękawiczkach, czapce i ogrzewanych butach było zimno!
I tym razem nie przesadzam. Wychowałam się jako Demon w rodzinie Demonów, w świecie Demonów, gdzie jest wiecznie upał i gorąc.
No i zło i wredota. Dlatego często wymykam się do normalnego świata. Ja nie umiem być wredna, a co dopiero zła!? Ale moi rodzice tego nie rozumieją...
Dostałam śnieżką w brzuch. Spojrzałam na Thalię i z uśmiechem zaczęłam lepić kulki śniegu ignorując to, jak mi mroziły dłonie. Dziewczyna dostała w plecy, bo się odwróciła.
I tak zaczęła się wojna na śnieg i życie!
Po godzinie zabawy moje dłonie były zamarznięte na kość, a ja leżałam pod grubą warstwą śniegu.
Ale się śmiałam.
Po chwili chwyciłam rękę Thalii i z jej pomocą wyskoczyłam z górki śniegu. Kiedy chciałam rozpocząć rozmowę, mój naszyjnik zaczął świecić. Westchnęłam.
Czeka mnie kolejna kłótnia z rodzicami, czy najzwyklejsza rozmowa?
- Thalia, muszę spadać. - powiedziałam.
- Posłuszna dziewczynka idzie do domu, kiedy ją wołają, ta? - dziewczyna nie mogła normalnie się odezwać... - Dobra, idź. Ale wróć potem! Kogo będę w zaspy ładować?
Zaśmiałam się i otworzyłam portal do swojego świata. Po chwili byłam u siebie w pokoju, w mojej zwykłej błękitno-niebieskiej sukience.
Wbrew pozorom miejsce, gdzie się wychowałam, nie jest zacofane. Tutaj cenimy tradycje, a jedną z nich jest ubieranie się jak w czasach Małej Syrenki. I budowanie osad z tej samej epoki. Nie narzekam, ale niektórzy ludzie tak mocno ściskają gorset, że oddychać nie można. I w tym jest minus. I w butach na obcasie... i ciasnych kokach, których i tak nie noszę... i starych domkach, w których są nowoczesne sprzęty. Dziwny jest dom ze Średniowiecza z plazmą na całą ścianę? U was tak. U mnie nie.
Z dołu dało się słyszeć wołanie. Zbiegłam po schodach, a moja dłoń śmiesznie "piszczała" kiedy jechała po barierce. Ustałam z rękami splecionymi za plecami i spojrzałam smętnie na rodziców. Głównych doradców królewskich, którzy zamiast mieszkania w zamku woleli wynieść się do małej chatki przy dziedzińcu zamkowym, gdzie mieszkają głównie sprzątaczki. Wyobrażacie sobie, jak to jest mieszkać w piętrowym domku, gdzie wszystkie trzy sypialnie są przyciśnięte do siebie na piętrze, a na dole jest kuchnia z jadalnią i salonem w jednym? Łazienki nie liczę, bo każdy dom ją posiada... a w domku mieszkają cztery osoby - ja, moi rodzice i moja kilkumiesięczna siostra, która włosy odziedziczyła po rodzicach. Tylko ja jestem rudzielcem, oni są "krukami".
Siostrzyczka płakała na rękach ojca, który bezskutecznie próbował ją uśpić.
- Wołaliście mnie. - przypomniałam, przerywając tym samym ciszę, jaka tu zapanowała.
- Tak, Vanesso. - rzekła mama, pośpiesznie zakładając płaszcz. - Musimy wyjść. Król zaprosił nas na naradę, a potem na wieczerzę. Musisz zająć się Hope [czyt. Hołp †I.Q.†].
- A co z Xenią?
Xenia to opiekunka, która zostawała jeszcze ze mną, od pierwszego miesiąca do dziesiątego roku mojego życia. Teraz zajmuje się Hope, kiedy rodziców nie ma w domu, albo są zapracowani w salonie [szkoda im pieniędzy wydać na dobudowanie biura]. Xenia, jak reszta ludzi w tym świecie, oprócz mnie, bo mnie chyba podrzucili pod drzwi, ma czarne włosy i oczy. Jest ładna, szczupła, zgrabna mimo to, że ma dobre 22 000 lat.
Vanesso, skoro twoja opiekunka ma 22 000 lat, to ty masz 17 000? Nie. Ja mam normalne 17, jak na razie.
- Xenia poprosiła o dzień wolnego wczoraj. Król zadzwonił do nas dopiero dzisiaj, a z tego co wiem, Xenia nie zdąży dojechać na czas z Darken Souls, więc opieka nad małą spada na ciebie.
- Moja pełnoletność zacznie się dopiero za 179 983 lat, mamo... nie mogę jeszcze zostać z Hope w domu.
180 000 lat = pełnoletność. Dziwne, prawda?
- Weźmiemy na siebie odpowiedzialność za wszystko co tu się wydarzy. Nie martw się. - mama pocałowała mnie w czoło, a ojciec podał siostrę. - Nie roznieś domu, będziemy późno w nocy.
Wyszli. Spojrzałam na małą Hope, która, gdy tylko wylądowała u mnie, rozchmurzyła się i zaczęła wesoło gaworzyć. Podniosłam ją na wysokość swoich oczu i zaczęłam się pieścić:
- Zośtawili ćie w domkiu źe mnom, tjak? Zośtawili ćję, źłe ludźie!
Malutkie stworzonko [xD] zaczęło tam chichotać po swojemu, robiąc przesłodką minkę. Przytuliłam ją do siebie i poszłam po schodach na górę. Włożyłam czarnowłosą do łóżeczka i zaczęłam szperać w szafie.
- Chyba nie myślałaś, że puścimy rodziców samych? - powiedziałam do małej, pokazując jej małą, elegancką i słodką sukieneczkę. Fioletową - kolor "urzędowy" mojego miasta. W nim chodzi się u nas na wszystkie oficjalne bale itp. Inne miasta mają inne kolory.
Ubrałam Hope i zawiązałam jej małego kucyczka na środku główki. Potem sama się ubrałam w fioletową sukienkę, połowę włosów zgarnęłam na drugą stronę i przypięłam czarną spinką [jak na zdj w bohaterach †I.Q.†]. Podeszłam z siostrą na ręku do lusterka.
- Jak ci się podoba? - mała zachichotała. - Mi też, Hope. To co? Idziemy!
Wybiegłam z domku, a czarnowłosa zaczęła znowu się śmiać. Z uśmiechem przeszłam resztę drogi do zamku - dziedziniec, most, mniejszy dziedziniec i w końcu wrota. Przy tym ostatnim zatrzymał mnie strażnik.
- Panienko Drarie, trwa posiedzenie. Nie może panienka wejść do środka.
Wtedy przez bramę wjechał na czarnym koniu z dosłownie płonącą grzywą, syn króla, Robin. Jak reszta ma czarne włosy i oczy, ale jest najprz....najfajniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek znałam. A z Robinem znam się od urodzenia, od urodzenia jest moim przyjacielem.
Chłopak zeskoczył z konia i podszedł.
- Co jest? Czemu nie pozwalasz Vanessie wejść?
- Trwa spotkanie, książę. - strażnik ukłonił się.
- Więc Vanessa nie może kręcić się w prawym skrzydle zamku. W lewym może przebywać. A teraz, skoro już wszystko się wyjaśniło, proszę nas wpuścić.
Strażnik nieco się spiździł, ale odsunął się od wrót, wcześniej się otwierając. Wpuścił mnie z Hope, za nami wszedł Robin. Od razu porwał mnie pod główny salon i przyłożył ucho do drzwi. Zrobiłam to samo, a Hope, jakby wiedziała, że ma siedzieć cichuteńko, tak siedziała.
- [...] musimy uchronić Dzieci Zimy przed Mrokiem za wszelką cenę.
Od kiedy Demony chcą komuś pomóc? I to jeszcze tak bardzo, że są gotowi oddać życie?
Czy ominęła mnie jakaś rewolucja dobrej części państwa?
- Mrok to nasz sprzymierzeniec, ale tym razem posunął się zbyt daleko. Dzieci Zimy są potrzebne do przetrwania także i nam.
- Kogo wyślemy, żeby ich chronił?
- Wszyscy wiedzą, jak wyglądają Demony...
- Nie. Ludzie wyobrażają sobie nas jako obrzydliwe potwory. A to nasze drugie wcielenie, możemy być w postaci ludzkiej, nie zapominajcie.
- Mimo wszystko, czarne oczy nas zdradzają [Demony mają czarne białka, tęczówki i źrenice †I.Q.†].
- Jest jedna osoba, która by się nie zdradziła. - w tym głosie rozpoznałam ojca.
- Chyba nie mówisz o Vanessie?! - spanikowała mama.
- Nie jest jeszcze pełnoletnia, ale w tym momencie jest naszą jedyną nadzieją. Jeśli Dzieci Zimy dostaną się w ręce Mroka, wszystkie światy czeka zagłada. W tym i nasz.
- Więc postanowione. Vanessa wyrusza na misję.
Spojrzałam na Robina. Wymieniliśmy spojrzenia i bez słowa poszliśmy do drugiej części zamku. Posadziłam Hope w pokoju dziecięcym, gdzie zawsze siedziała opiekunka, i wyszliśmy. Przechadzaliśmy się po korytarzu. Żadne z nas nie chciało się odezwać, bo ja wiedziałam, że temat zejdzie na to, co usłyszeliśmy przed chwilą.
Po dwudziestu minutach rodzice wyskoczyli mi przed oczyma. Robin przywitał się z nimi z uśmiechem, a ja starałam się być normalną sobą, która nie wie jeszcze, że ma wyruszyć na obronę jakichś Dzieci Zimy.
***
- Nie nadaję się. - powiedziałam z poważną miną, stojąc przy stole razem z rodzicami i królem. Robin siedział z boku z Hope [opiekunka musiała iść do innego dziecka] i słuchał. - Nie na taką akcję! Ja nawet normalnej kulki ognia nie umiem dobrej wytworzyć!
- Zrobimy ci przyspieszony kurs panowania nad mocami. Będziesz miała kilka poparzeń, ale z twoim pochodzeniem nic ci nie będzie.
Tydzień później...
- Jesteś gotowa. - powiedział Robin, podając mi ostatnią broń, którą musiałam schować do skrytej skrytki [masło maślane]. - Jesteś po treningach, po naukach... nawet oddali ci mojego konia [bez skojarzeń xD †I.Q.†]. Uważaj na siebie, z kim będę ciasto czekoladowe podbierał jak dasz plamę i zginiesz?
Pokręciłam głową z uśmiechem i przytuliłam przyjaciela. Zaraz potem przyszedł czas na "papa" z rodzicami. Mama mi się uwiesiła na szyi.
- Uważaj! Nie daj się skrzywdzić... pilnuj naszyjnika... bronie dobrze pochowałaś? Pamiętasz, jak kontrolowac oddech, żeby pociski ognia były silniejsze? Oh, niech Bogowie mają cię w opiece...
Ostatnie pożegnania i wskoczyłam na ognistogrzywego konia. Założyłam czarny kaptur i popędziłam do portalu, potem na wyznaczone miejsce...
No, a po drodze zgarnęłam Thalię.
---
AVE!
Się rozpisałam... znowu! XD
No to teraz next osoba z kolejki... wszystko macie w karcie bohaterów, która przeszła małą zmianę :P
Pozdrawiam i
Pa!
†Infernal Queen†
A ja wyruszam po przygodę, której się boję!
XD
-Van