Zaraz po opuszczeniu pokoju tego wygadanego cwaniaczka, Anna wyciągnęła mnie na spacer po królewskich ogrodach. Nie powiem, ładne to one są, ale w głowie mi się kręci od tylu kolorów. W końcu jestem przyzwyczajony do krajobrazów zasypanych białym śniegiem. Właśnie... Jakim cudem ten chłopak ma białe włosy? Skąd on się w ogóle urwał? I jeszcze twierdzi, że potrafi latać...
- Kochanie, ty mnie słuchasz? - rudowłosa wyrwała mnie z rozmyślań.
Przestałem jej słuchać po pięciu minutach nawijania o sukienkach.
- Tak, oczywiście - mruknąłem pospiesznie.
Na szczęście taka odpowiedź jej wystarczyła.
- Więc jak mówiłam. Pójdziemy tam w nocy, przywiążemy go do krzesła, weźmiemy do pokoju bez okien i przy świeczce go przesłuchamy. Wtedy na pewno powie prawdę! - księżniczka klasnęła w dłonie.
- Yyyyyy.... Ale o kim ty mówisz? - nie miałem wyboru - trzeba było spytać.
- Wiedziałam, że mnie nie słuchasz! - natychmiast oparła ręce na biodrach i wbijając we mnie wzrok zaczęła nerwowo stukać obcasem. - Cały czas mówię o Jacku!
- Na początku gadałaś o sukienkach! - uniosłem ręce w obronnym geście.
- Nieważne - machnęła ręką. - Elsa nie byłaby zadowolona z czegoś takiego...
Wziąłem Annę pod rękę i zawróciliśmy do zamku. Było już późno. Nagle zza zakrętu wyłoniła się Elsa idąc szybkim krokiem. Za nią, jak ostatni idiota, biegł białowłosy.
- Ktoś jest pod bramami - powiedziała królowa nie zwracając uwagi na wpatrzonego w nią Jacka.
Całą czwórką poszliśmy ku bramie do miasta. Elsa dała znak strażom, aby ją otworzyły. Na chodniku klęczała jakaś dziewczyna. Wyglądała na skrajnie wycieńczoną. Była poważnie ranna, krew dosłownie z niej ściekała.
- Bła - agam, pomocy... - ledwo to wykrztusiła i upadła na ziemię.
Zauważyłem śnieg, którego chwilę wcześniej nie było. Wzrok od razu skierowałem na królową. Była przerażona, ręce jej drżały.
- Anno... - skinąłem głową na Elsę.
Księżniczka zrozumiała o co mi chodzi, przygarnęła siostrę ramieniem i zaczęła prowadzić ją w kierunku altany. Delikatnie wziąłem ranną na ręce.
- Wezwij lekarza - mruknąłem do białowłosego i ruszyłem do zamku.
Chłopak potruchtał za mną.
- Ale... - zająknął się.
- Poproś o to którąkolwiek pokojówkę - westchnąłem. - Tylko szybko!
Jack wystrzelił jak z procy. Gdy dotarłem do komnat dla przybyłych czekał tam już z lekarzem i służącą. Położyłem dziewczynę na łóżku i wyszedłem razem z chłopakiem. Anna obejmując siostrę ramieniem stała przy jednym z okien. Królowa wyglądała już na spokojną. No i nigdzie ani śladu śniegu. Staliśmy w milczeniu kilkadziesiąt minut wpatrując się w widoki za oknem. Nawet białowłosy zamknął jadaczkę.
- Może przez jakiś czas być nieprzytomna - na głos lekarza za sobą wszyscy drgnęliśmy. - Ale wydobrzeje. Pokojówka została odpowiednio poinstruowana, ja również będę codziennie doglądał pacjentki.
- Dziękujemy doktorze. Może pan udać się na spoczynek - Elsa lekko skinęła głową.
Te odprawianie poddanych zawsze kojarzyło mi się ze śmiercią. Nie jestem przyzwyczajony, żeby słowa "spoczynek" używać jako synonim snu. W górach zawsze o spoczynku mówili na pogrzebach...
- Dobranoc - mężczyzna ukłonił się i odszedł.
- Chyba my również powinniśmy się położyć - stwierdziła księżniczka.
Skinąłem głową, królowa również. Jack musiał wyłamać się ze schematu.
- A kolacja?! - zapytał rozpaczliwym krzykiem.
- Ja to sobie przegryzę marchewkę ze Svenem, dobranoc - mruknąłem i delikatnie pocałowałem Annę w czoło i skierowałem się do wyjścia z pałacu.
- Ten Sven to jakiś jego kumpel z roboty? - usłyszałem za plecami "szept" chłopaka.
Elsa westchnęła, księżniczka zachichotała krótko. Pokręciłem głową.
- Zaprowadzę cię do kuchni, jeśli jesteś głodny - usłyszałem jeszcze głos królowej, zanim nie wyszedłem na chłodne, nocne powietrze.
Zamknąłem za sobą drzwi stajni. Przywitało mnie zniecierpliwione parsknięcie.
- Już, już - wziąłem garść warzyw z półki i podałem reniferowi. - Cześć, stary.
Odpowiedziało mi chrupanie. Nie ciągnęło mnie do gościnnych komnat pałacowych, które nie raz mi proponowano. Usadowiłem się na stogu czystej słomy i wygrzebałem z kąta ukulele*. Szarpałem struny i nuciłem coś pod nosem. Po jakimś czasie zasnąłem.
- Kristoooooff!!!!
Dlaczego tuż przy uchu? Za jakie...
- Wstaaawaaaj!!!
Do krzyków dołączyło szarpanie za ramiona.
- Już... wstaję... - wymruczałem i przekręciłem się za drugi bok.
Poczułem coś miękkiego na policzku. Otworzyłem jedno oko. Sven szukał jedzenia. Czyli nic się nie... Ale przecież to nie renifer mnie wołał! Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej. Nade mną pochylała się Anna i stukała nerwowo obcasem.
- Nareszcie! - wyrzuciła ręce do góry i wywróciła oczami.
"Skąd ona ma tyle energii o każdej porze?" - pomyślałem przecierając zaspane oczy.
- Coś się stało? - wstałem, przez co księżniczka musiała podnieść głowę do góry.
- Jak ty wyglądasz! - czy ona nie może normalnie odpowiedzieć na zadane pytanie? - Chodź tu... - zaczęła strzepywać ze mnie słomę. - I tak, stało się. Godzinę temu przybyli do nas goście z prośbą o wskazanie jakiegoś miejsca na nocleg, więc Elsa zaproponowała komnaty.
- To ilu ich jest?
- Ile, nie ilu. To dwie dziewczyny. Jedna zachowuje się trochę jak szpieg. I w dodatku ma rude włosy... - bo ty Anno takich nie masz... - Może Hans ją przysłał?
- Hans siedzi w więzieniu, kochanie...
- Racja. W sumie to może być miła - bo kobieta i jej opinie zmienne są... - Teraz wszyscy są na śniadaniu to je poznamy. Właśnie! Ja tu gadam, a miałam cię szybko do jadalni zaprowadzić! Idziemy! - zarządziła księżniczka i wybiegła na zewnątrz.
Rzuciłem jeszcze marchewki wygłodniałemu Svenowi i pobiegłem za nią.
- Witaj Kristoffie - przywitała mnie Elsa. - Nasz wczorajszy gość jeszcze się nie obudził, za to poznaj Thalię i Vanessę - wskazała dwie dziewczyny siedzące przy stole, które dziwnym wzrokiem obserwowały Jacka.
A w szczególności jego nienaturalnie białe włosy. Sam chłopak nawet tego nie zauważał, zerkając na królową, opychał się wszystkim, co było na stole. Usiadłem na wolnym krześle, między Anną, a Frostem.
- Miło poznać - dodałem, nakładając sobie jakiegoś mięsa na talerz.
Według mnie powinno ono być na obiedzie, no ale to królewskie standardy. Dwie dziewczyny spojrzały na mnie. Jedna z nich, rudowłosa, miała na sobie czarną pelerynę i mierzyła wszystko wzrokiem szpiega. Czyli jednak wyobraźnia księżniczki nie pojechała zbytnio w maliny.
- Ja jestem Vanessa - powiedziała i wróciła do trącania udka w galarecie widelcem.
Ja na jej miejscu nie włożyłbym tego na talerz. Druga dziewczyna klasnęła w dłonie.
- A ja Thalia! - powiedziała dość wesoło.
Na pierwszy rzut oka mocno się od siebie różniły. Ale jednak szeptały coś między sobą, czyli dobrze się znały. Elsa chyba miała zamiar zadać im kilka pytań, ale Jack zaczął biegać dookoła stołu i uderzać się w klatkę piersiową. Spojrzałem na jego talerz i klepnąłem się dłonią w czoło.
- Jakim to trzeba być idiotą, żeby krewetki w ostrym sosie jeść bez zdejmowania pancerzy... - powiedziałem po części do siebie, po części do nierozumiejących co się dzieje ludzi dookoła. Frost wybiegł przez drzwi, nadal się krztusząc.
- Może trzeba mu pomóc? - zapytała niepewnie Thalia.
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Bo że niby facet z facetem się dogada i takie tam? No raczej nie w tym przypadku... Westchnąłem i już miałem wstać, gdy pojawił się białowłosy.
- Sytuacja opanowana, moi drodzy - obwieścił uroczystym tonem i usiadł na krześle.
Z za bardzo wyszczerzonym uśmiechem odsunął pospiesznie krewetki na krawędź talerza i zajął się resztą jedzenia. Chciałem w końcu spokojnie zjeść śniadanie, ale nie! Do jadalni wpadł zdyszany lekarz.
- Pacjentka się budzi! - ogłosił.
Ruszyliśmy za nim do komnaty. Vanessa i Thalia były nieco zdezorientowane, ale poszły za nami. Dziewczyna była cała w bandażach. Wierciła się. Przypominało to pobudkę Jacka. I znowu kątem oka zauważyłem czarny piasek. O co w tym chodzi?!
*Nie jestem pewna na czym właściwie gra Kristoff, jak ktoś wie to niech napisze.
- Kochanie, ty mnie słuchasz? - rudowłosa wyrwała mnie z rozmyślań.
Przestałem jej słuchać po pięciu minutach nawijania o sukienkach.
- Tak, oczywiście - mruknąłem pospiesznie.
Na szczęście taka odpowiedź jej wystarczyła.
- Więc jak mówiłam. Pójdziemy tam w nocy, przywiążemy go do krzesła, weźmiemy do pokoju bez okien i przy świeczce go przesłuchamy. Wtedy na pewno powie prawdę! - księżniczka klasnęła w dłonie.
- Yyyyyy.... Ale o kim ty mówisz? - nie miałem wyboru - trzeba było spytać.
- Wiedziałam, że mnie nie słuchasz! - natychmiast oparła ręce na biodrach i wbijając we mnie wzrok zaczęła nerwowo stukać obcasem. - Cały czas mówię o Jacku!
- Na początku gadałaś o sukienkach! - uniosłem ręce w obronnym geście.
- Nieważne - machnęła ręką. - Elsa nie byłaby zadowolona z czegoś takiego...
Wziąłem Annę pod rękę i zawróciliśmy do zamku. Było już późno. Nagle zza zakrętu wyłoniła się Elsa idąc szybkim krokiem. Za nią, jak ostatni idiota, biegł białowłosy.
- Ktoś jest pod bramami - powiedziała królowa nie zwracając uwagi na wpatrzonego w nią Jacka.
Całą czwórką poszliśmy ku bramie do miasta. Elsa dała znak strażom, aby ją otworzyły. Na chodniku klęczała jakaś dziewczyna. Wyglądała na skrajnie wycieńczoną. Była poważnie ranna, krew dosłownie z niej ściekała.
- Bła - agam, pomocy... - ledwo to wykrztusiła i upadła na ziemię.
Zauważyłem śnieg, którego chwilę wcześniej nie było. Wzrok od razu skierowałem na królową. Była przerażona, ręce jej drżały.
- Anno... - skinąłem głową na Elsę.
Księżniczka zrozumiała o co mi chodzi, przygarnęła siostrę ramieniem i zaczęła prowadzić ją w kierunku altany. Delikatnie wziąłem ranną na ręce.
- Wezwij lekarza - mruknąłem do białowłosego i ruszyłem do zamku.
Chłopak potruchtał za mną.
- Ale... - zająknął się.
- Poproś o to którąkolwiek pokojówkę - westchnąłem. - Tylko szybko!
Jack wystrzelił jak z procy. Gdy dotarłem do komnat dla przybyłych czekał tam już z lekarzem i służącą. Położyłem dziewczynę na łóżku i wyszedłem razem z chłopakiem. Anna obejmując siostrę ramieniem stała przy jednym z okien. Królowa wyglądała już na spokojną. No i nigdzie ani śladu śniegu. Staliśmy w milczeniu kilkadziesiąt minut wpatrując się w widoki za oknem. Nawet białowłosy zamknął jadaczkę.
- Może przez jakiś czas być nieprzytomna - na głos lekarza za sobą wszyscy drgnęliśmy. - Ale wydobrzeje. Pokojówka została odpowiednio poinstruowana, ja również będę codziennie doglądał pacjentki.
- Dziękujemy doktorze. Może pan udać się na spoczynek - Elsa lekko skinęła głową.
Te odprawianie poddanych zawsze kojarzyło mi się ze śmiercią. Nie jestem przyzwyczajony, żeby słowa "spoczynek" używać jako synonim snu. W górach zawsze o spoczynku mówili na pogrzebach...
- Dobranoc - mężczyzna ukłonił się i odszedł.
- Chyba my również powinniśmy się położyć - stwierdziła księżniczka.
Skinąłem głową, królowa również. Jack musiał wyłamać się ze schematu.
- A kolacja?! - zapytał rozpaczliwym krzykiem.
- Ja to sobie przegryzę marchewkę ze Svenem, dobranoc - mruknąłem i delikatnie pocałowałem Annę w czoło i skierowałem się do wyjścia z pałacu.
- Ten Sven to jakiś jego kumpel z roboty? - usłyszałem za plecami "szept" chłopaka.
Elsa westchnęła, księżniczka zachichotała krótko. Pokręciłem głową.
- Zaprowadzę cię do kuchni, jeśli jesteś głodny - usłyszałem jeszcze głos królowej, zanim nie wyszedłem na chłodne, nocne powietrze.
Zamknąłem za sobą drzwi stajni. Przywitało mnie zniecierpliwione parsknięcie.
- Już, już - wziąłem garść warzyw z półki i podałem reniferowi. - Cześć, stary.
Odpowiedziało mi chrupanie. Nie ciągnęło mnie do gościnnych komnat pałacowych, które nie raz mi proponowano. Usadowiłem się na stogu czystej słomy i wygrzebałem z kąta ukulele*. Szarpałem struny i nuciłem coś pod nosem. Po jakimś czasie zasnąłem.
- Kristoooooff!!!!
Dlaczego tuż przy uchu? Za jakie...
- Wstaaawaaaj!!!
Do krzyków dołączyło szarpanie za ramiona.
- Już... wstaję... - wymruczałem i przekręciłem się za drugi bok.
Poczułem coś miękkiego na policzku. Otworzyłem jedno oko. Sven szukał jedzenia. Czyli nic się nie... Ale przecież to nie renifer mnie wołał! Gwałtownie podniosłem się do pozycji siedzącej. Nade mną pochylała się Anna i stukała nerwowo obcasem.
- Nareszcie! - wyrzuciła ręce do góry i wywróciła oczami.
"Skąd ona ma tyle energii o każdej porze?" - pomyślałem przecierając zaspane oczy.
- Coś się stało? - wstałem, przez co księżniczka musiała podnieść głowę do góry.
- Jak ty wyglądasz! - czy ona nie może normalnie odpowiedzieć na zadane pytanie? - Chodź tu... - zaczęła strzepywać ze mnie słomę. - I tak, stało się. Godzinę temu przybyli do nas goście z prośbą o wskazanie jakiegoś miejsca na nocleg, więc Elsa zaproponowała komnaty.
- To ilu ich jest?
- Ile, nie ilu. To dwie dziewczyny. Jedna zachowuje się trochę jak szpieg. I w dodatku ma rude włosy... - bo ty Anno takich nie masz... - Może Hans ją przysłał?
- Hans siedzi w więzieniu, kochanie...
- Racja. W sumie to może być miła - bo kobieta i jej opinie zmienne są... - Teraz wszyscy są na śniadaniu to je poznamy. Właśnie! Ja tu gadam, a miałam cię szybko do jadalni zaprowadzić! Idziemy! - zarządziła księżniczka i wybiegła na zewnątrz.
Rzuciłem jeszcze marchewki wygłodniałemu Svenowi i pobiegłem za nią.
- Witaj Kristoffie - przywitała mnie Elsa. - Nasz wczorajszy gość jeszcze się nie obudził, za to poznaj Thalię i Vanessę - wskazała dwie dziewczyny siedzące przy stole, które dziwnym wzrokiem obserwowały Jacka.
A w szczególności jego nienaturalnie białe włosy. Sam chłopak nawet tego nie zauważał, zerkając na królową, opychał się wszystkim, co było na stole. Usiadłem na wolnym krześle, między Anną, a Frostem.
- Miło poznać - dodałem, nakładając sobie jakiegoś mięsa na talerz.
Według mnie powinno ono być na obiedzie, no ale to królewskie standardy. Dwie dziewczyny spojrzały na mnie. Jedna z nich, rudowłosa, miała na sobie czarną pelerynę i mierzyła wszystko wzrokiem szpiega. Czyli jednak wyobraźnia księżniczki nie pojechała zbytnio w maliny.
- Ja jestem Vanessa - powiedziała i wróciła do trącania udka w galarecie widelcem.
Ja na jej miejscu nie włożyłbym tego na talerz. Druga dziewczyna klasnęła w dłonie.
- A ja Thalia! - powiedziała dość wesoło.
Na pierwszy rzut oka mocno się od siebie różniły. Ale jednak szeptały coś między sobą, czyli dobrze się znały. Elsa chyba miała zamiar zadać im kilka pytań, ale Jack zaczął biegać dookoła stołu i uderzać się w klatkę piersiową. Spojrzałem na jego talerz i klepnąłem się dłonią w czoło.
- Jakim to trzeba być idiotą, żeby krewetki w ostrym sosie jeść bez zdejmowania pancerzy... - powiedziałem po części do siebie, po części do nierozumiejących co się dzieje ludzi dookoła. Frost wybiegł przez drzwi, nadal się krztusząc.
- Może trzeba mu pomóc? - zapytała niepewnie Thalia.
Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Bo że niby facet z facetem się dogada i takie tam? No raczej nie w tym przypadku... Westchnąłem i już miałem wstać, gdy pojawił się białowłosy.
- Sytuacja opanowana, moi drodzy - obwieścił uroczystym tonem i usiadł na krześle.
Z za bardzo wyszczerzonym uśmiechem odsunął pospiesznie krewetki na krawędź talerza i zajął się resztą jedzenia. Chciałem w końcu spokojnie zjeść śniadanie, ale nie! Do jadalni wpadł zdyszany lekarz.
- Pacjentka się budzi! - ogłosił.
Ruszyliśmy za nim do komnaty. Vanessa i Thalia były nieco zdezorientowane, ale poszły za nami. Dziewczyna była cała w bandażach. Wierciła się. Przypominało to pobudkę Jacka. I znowu kątem oka zauważyłem czarny piasek. O co w tym chodzi?!
*Nie jestem pewna na czym właściwie gra Kristoff, jak ktoś wie to niech napisze.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ble, takie to nijakie, a tak długo czekania. Więc możecie mnie wrzucać pod pociągi, sztyletować i tak dalej.
~Anka
Świetny!
OdpowiedzUsuń